Dobry omen

Było już wiele wizji końca świata na ekranie. I zawsze w nich pojawiały się takie elementy jak Antychryst, anioł, diabeł, Armageddon, Szatan, Czterej Jeźdźcy Apokalipsy itp. Jednak to, co postanowił spłodzić Prime Video do spółki z BBC można określić mianem wielkiego szaleństwa. Zdecydowano się przenieść w formie miniserialu powieść Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana, opisującą najbardziej zwariowany koniec świata jaki możecie sobie wyobrazić.

A wszystko zaczęło się od początku świata, czyli… 6 tysięcy lat temu, kiedy to Adam i Ewa opuścili Eden. Wtedy też poznali się po raz pierwszy reprezentanci dwóch stron konfliktu: anioł Azifaral oraz demon Crowley. Ich drogi wielokrotnie się przecinały, ale nigdy nie doszło między nimi do konfrontacji. Nawet zaczęli się przyjaźnić i czasem jeden wyciągał drugiego z tarapatów. Jednak musiało dojść do nieuniknionego: sprowadzenia Antychrysta na ten świat, by ten w wieku 11 lat doprowadził do zagłady, przybędą Czterej Jeźdźcy Apokalipsy i dojdzie do ostatecznej konfrontacji. Tylko, że naszym dwóch kumplom/wrogom jest to wybitnie nie na rękę. Obaj zamierzają obserwować chłopaka po tym, jak zostanie zamieniony z dzieckiem amerykańskiego dyplomaty w małym klasztorze. Syna Diabła ma ściągnąć Crowley, jednak w tym samym czasie przybywa kolejne małżeństwo spodziewające się porodu i to doprowadziło do komplikacji. Z tego powodu Niebo oraz Piekło obserwowało nie tego chłopaka, co trzeba.

Przewodnikiem po tym świecie jest pełniący rolę narratora… Bóg, którego nigdy nie widzimy. Ale za to ma bardzo charyzmatyczny głos Frances McDormand, więc słuch i uwagę ma się od razu. Zaś sam świat jest pokazany w bardzo krzywym zwierciadle, gdzie przedstawiciele obu stron dążą za wszelką cenę do konfrontacji. Panuje też niby biurokracja, choć prawda jest taka, że nikt nie sprawdza danych, zaś poza naszymi bohaterami, reprezentanci Nieba i Piekła słabo się maskują wśród ludzi. Ale twórcom udaje się zbalansować wszystkie wątki: od przyjaźni naszych bohaterów (ich historię poznajemy w połowie odcinka 3) przez dorastającego Adama – tak się zwie Antychryst – i jego paczkę kumpli po jedynego łowcę wiedźm oraz potomkinię autorki trafnych przepowiedni, Agnes Nutter. Wszystko zbalansowane między powagą a zgrywą i absurdem, co jest zasługą świetnego, nieprzewidywalnego scenariusza oraz pewnej reżyserii.

Równie realizacyjnie serial wypada bardzo dobrze: od zabawy montaż (fantastyczne wprowadzenie o początku świata czy opowieść o sztuczce z trzema kartami) przez scenografię oraz kostiumy po bardzo przyzwoite efekty specjalne (chociaż nie wszystko wygląda tak dobrze jakbym chciał). No i samo osadzenie całości w Londynie pozwala na ponabijanie się z tamtejszej kultury i mieszkańców. Ale niejako przy okazji stawiane jest pewne banalne pytanie: co decyduje o naszym losie? Oraz jaki wpływ mają na nas pewne nazwijmy to wpływy Dobra i Zła? Można też potraktować „Dobry omen” jako parodię kina satanistycznego (plan podmiany Antychrysta budzi skojarzenia z „Omenem” z 1976), satyrę na religię czy głupotę dorosłych ludzi.

I jak to jest rewelacyjnie zagrane. I nie brakuje tutaj znanych twarzy czy głosów (poza McDormand mamy m.in. Briana Coxa, Jona Hamma, Mirandę Richardson czy Michaela McKeana), ale tak naprawdę ten serial straciłby ponad ¾ swojej siły, gdyby nie absolutnie genialny, fenomenalny, rewelacyjny, wręcz boski duet w rolach głównych. Czyli Michael Sheen oraz David Tennant – pierwszy jest rozbrajająco uroczy i naiwny w swojej dobroci, drugi z szelmowskim spojrzeniem, lekko zblazowanym sposobem wypowiedzi. Trudno o bardziej niedobrane, a jednocześnie tak idealne połączenie z chemią znajdującą się poza jakąkolwiek skalą.

Na dzisiejsze czasy potrzebny jest zwariowany humor oraz nadzieja, że to nie jest jeszcze koniec świata. „Dobry omen” daje obie te rzeczy, dostarczając także masę frajdy fanom literackiego pierwowzoru oraz brytyjskiego kina/telewizji. Potrzebna dawka pozytywnej energii, oj bardzo potrzebna.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Sherlock – seria 4

UWAGA!
Tekst może zawierać spojlery, choć starałem się ich unikać! Jeśli nie oglądaliście poprzednich serii, czytacie na własną odpowiedzialność!!!

sherlock_41

Zrobiłem sobie dłuższą przerwę od pewnego inteligentnego mieszkańca Baker Street. Sherlock Holmes miał zostać oddelegowany na wschód, ale pojawił się filmik z Moriartym. Ale przecież Moriarty popełnił samobójstwo w drugiej serii, pamiętacie? Wiec, co tu się odjaniepawliło? Jego ostatnie działanie zostało wyparte i zmienione, a nasz detektyw tym razem czeka na kolejny ruch przeciwnika.

Kolejne trzy odcinki, ale tym razem Sherlock będzie musiał zmierzyć się z najtrudniejszymi dochodzeniami w swojej karierze. Znowu powróci przeszłość pani Watson, ktoś z niewiadomych powodów niszczy popiersia Margaret Thatcher, nasz detektyw dostanie obsesji na punkcie pewnego biznesmena, wreszcie wyjdzie na jaw pewna rodzinna tajemnica Holmesów. Czyli znowu się dzieje, ale jednocześnie twórcy stawiają nie tylko na kryminalne łamigłówki, ale też na relacje między bohaterami. Wątki obyczajowe mogą wydawać się na pierwszy rzut oka balastem, wręcz spowalniaczem tempa (nawet pojawiły się głosy, ze są zbyt telenowelowe), ale relacja Holmesa z Watsonem zawsze była silnym kośćcem, pozwalającym zachować człowieczeństwo naszego protagonisty. Facet jest nadal pokręconym, ekscentrycznym mózgowcem (ojcem wszystkich autystycznych geniuszy znanych z innych seriali), nie do końca orientującym się w sytuacji społeczno-politycznej, bo jak można nie znać Margaret Thatcher? Ale okazuje się bardziej ludzki niż na pierwszy rzut oka się wydaje.

sherlock_42

Oczywiście, mamy tutaj charakterystyczne elementy serialu: szybki montaż, skupienie na detalach przy scenach dedukcji, pałac myśli, nakładające się perspektywy. To wszystko ma zwieść nas za nos I kiedy wydaje się, że jesteśmy lepsi intelektualnie od Sherlocka Holmesa, ten wyciąga kolejnego asa w swojej talii kart. Wszystko znakomite technicznie, a ostatni odcinek to ciągłe zaskakiwanie oraz niebezpieczne moralnie testy. Więcej wam nie zdradzę, ale czwarta seria “Sherlocka”, moim skromnym zdaniem jest o wiele lepsza od trzeciej, ale do dwóch pierwszych nie ma absolutnie startu. A zakończenie wydaje się jednoznacznie sugerować, że to już koniec spotkań z Holmesem i Watsonem. Z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo.

sherlock_43

Nadal siłą napędową pozostaje ciągle zachowujący świeżość duet Benedict Cumberbatch/Martin Freeman, chociaż to ten drugi ma więcej do zaoferowania. Watson musi sobie poradzić ze śmiercią Mary (końcówka pierwszego odcinka) swojej żony, co mocno odbija się na jego stanie psychicznym. W końcu dochodzi do pogodzenia się, które musi odbyć się w dramatycznych okolicznościach, bo inaczej by się nie udało. Jednocześnie bardzo mocno widać, że jeden bez drugiego nie jest w stanie funkcjonować – Watson bez dreszczyku adrenaliny, Holmes bez trzymania się ziemi. Nadal fason trzyma Mark Gatiss (Mycroft), który trzyma więcej tajemnic i mimo poczucia wyższości oraz bycia tym mądrzejszym, jest tak naprawdę skończonym idiotą. Jeśli chodzi o przeciwników, to żaden nie dorównuje Moriarty’emu, ale też są to intrygujace postaci. Nie można nie wspomnieć o fantastycznym Tobym Jonesie, czyli biznesmienie Culvertonie Smith. Pozornie drobny, niepozorny, zabawny, ale tak naprawdę to seryjny morderca, działający bezwzględnie I przewrotnie. Tak samo wyrazista jest Sian Brooke, czyli zapomniana… siostra, Eurus. Mogła być siostrą Moriarty’ego, czyli jest bardziej cyniczna, prowokująca do trudnych wyborów manipulatorka z bardzo zaskakującym intelektem, ale jednocześnie jest bardzo zagubioną, delikatną dziewczyną. To trudna oraz bardzo niejednoznaczna postać.

sherlock_44

Czwarta seria “Sherlocka” była dla mnie powrotem do dawno niewidzianych kumpli, którzy troszkę się zmienili. Ale tylko troszkę, bo energia się zachowała, intelekt też, o tempie nie wspominając. I mam nadzieję, że więcej serii już nie zostanie. Nie dlatego, że mi się nie podobały, lecz z powodu fajnej klamry w postaci zakończenia.

8/10

Radosław Ostrowski