Simple Minds – Walk Between Worlds

SM-WBW-cover1200

Ta sympatyczna formacja ze Szkocji przypomniała o sobie dzięki płyci “Big Music” z 2014 roku. Nie była to wielka muzyka, ale udany powrót po latach. Jednak w składzie do roszad: formację opuścili klawiszowiec Andy Gillespie (zastąpiła go Catherine AD) oraz perkusista Mel Gaynor (tutaj wskoczyła Cherisse Osei), który zdążył nagrać swoje partie na nowym materiale. Za to do składu wróciła wokalistka Sarah Brown (wcześniej pojawiała się na koncertach) oraz grający na fortepianie muzyk sesyjny Peter-John Vettese. Jak podziałały te zamieszania w składzie?

Otwierające całość singlowe “Magic” sugeruje powrót do brzmień z lat 80., gdzie mamy masę elektronicznych dodatków oraz mocnych popisów perkusyjnych (zwłaszcza w refrenie), spychając gitarę na dalszy plan (refren oraz finał, wręcz mocny). I jest to jedne z bardziej chwytliwych numerów tego wydawnictwa, do którego będzie się wracać. Bardziej przesterowany oraz taneczny jest “Summer”, chociaż na początku trudno przełknąć ten przesyt dźwięków tła. Gitara odzywa się (bardziej) w lekko orientalnej “Utopii” oraz naszpikowanej basami chropowatym “The Signal and The Noise”, gdzie Brown ma szansę się wybić, co robi także w przepełnionym ciepłymi dźwiękami “In Dreams”. Podnioślej, lekko kiczowato (ale bez przesady) jest w “Barrowland Star”, które przypomina brzmieniem… Tears for Fears. Czasami jest troszkę tandetnie (utwór tytułowy, który jest zwyczajnie przekombinowany czy niezłe “Sense of Discovery”), a żeby nie było nudno mamy jeszcze (w wersji deluxe) trzy dodatkowe kawałki.

Kerr na wokalu brzmi bardzo delikatnie, miejscami wręcz jak natchniony, ale nadal wydaje się być niczym młodzieniaszek na imprezie. Nadal ma w sobie energię i pasję, tak jak reszta zespołu. To dobre, pop-rockowe granie w stylu, jakim ta formacja jest znana. Proste myśli nadam mają w sobie wielką siłę.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Simple Minds – Sparkle in the Rain (deluxe edition)

Sparkle_in_the_Rain

O Simple Minds pisałem już przy okazji ich ostatniej płyty. Tym razem jednak postanowiłem sięgnąć po wcześniejszy album z 1984 roku, który został poddany remasteringowi. Co oznacza poprawienie dźwięku oraz dodatkowy krążek. Ale najpierw przesłuchajmy podstawkę.

Za produkcję tego albumu Jima Kerra i spółki odpowiadał Steve Lillywhite, który współpracował wtedy m.in. z Peterem Gabrielem i U2. Grupa już wtedy była zaprawiona, ale była jeszcze rok przed nagraniem swojego wielkiego przeboju („Don’t You Forget About Me”), ale stylistyka grupy – mieszanka synthpopu z rockiem – już wtedy była kojarzona Otwierający całość „Up on the Catwalk” tempem i dynamika przypomina wczesne U2 z mocnymi uderzeniami perkusji (refren) oraz elektronicznymi pasażami i delikatną gitarą. „Book of Brilliant Things” z kolei pachnie Azją (dziwaczna gra gitary elektrycznej), a szybki „Speed Your Love to Me” (perkusja pędzi razem z basem, a łagodne klawisze budują bardziej liryczny klimat) podtrzymuje skojarzenia z kapelą Bono, co też wynika z podobnej barwy głosowej Jima Kerra. Po drodze pojawiają się jednak pewne smaczki (prosty basowy wstęp w „Waterfront” – czy tylko mi troszkę przypomina „Polskę” Kultu?, po którym wchodzą delikatne trąbki). Nie brakuje też bardziej nastrojowych ballad jak stonowane „East at Easter” (ta gitara i te klawisze – oaza spokoju), który w połowie zmienia tempo,  poważniejsze „Street Hassie” z marszową perkusją i podniosłymi klawiszami czy bardziej rockowe „White Hot Day”, a na sam koniec dostajemy instrumentalny „Shake Off the Ghosts”.

Druga płyta zawiera utwory w wersjach singlowych, wydłużonych (m.in. dłuższy perkusyjny wstęp czy większa ilość gitarowych wejść w „Speed Your Love to Me”) oraz 3 wcześniej niepublikowane piosenki. Koncertowy „Hunter and the Hunted” czaruje rozmachem, uroczą gitarą elektryczną i przestrzennymi klawiszami, instrumentalny „Bass Line” zachwycał zarówno prostą linią basu, jak i mocniejszymi solówkami gitary. Podobnie z „A Brass Band in Africa”, który troszkę przypomina „Shake Off the Ghosts”.

Wszyscy tzw. niepoprawni romantycy oraz osoby szukające muzyki troszkę niedzisiejszej, ale mające swoją duszę oraz klimat powinni sięgnąć po „Sparkle in the Rain”. Muzycy są w formie, a dodatki tylko ubarwiają i wydłużają przyjemność ze spędzenia czasu.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Simple Minds – Big Music

Big_Music

Szkocka kapela Simple Minds, kierowana przez Jima Kerra, była jedną z popularniejszych grup lat 80. z nurtu new romantic. W zeszłym roku powrócili, po wielu perturbacjach i zmianach składu, kapela zgrała się i w zeszłym roku wydała album „Big Music”. Czy to naprawdę wielka muzyka?

Na pewno mocno pachnąca latami 80., będąca czymś, co nazywano „inteligentnym popem”. Pulsująca perkusja i metaliczna gitara w „Blindfolded”, nakładająca na siebie elektronika („Honest Town”) oraz melancholijny klimat. Słucha się tego bardzo przyjemnie, choć zdarzają się skręty w bardziej dyskotekowe klimaty („Human”). Środkowa część płyty (od „Blood Diamonds”) jest może odrobinę kiczowata (to jeden z elementów tego typu muzyki), czasami spokojniejsza i bez tego poweru z początku, jednak całość jest tak spójna, że nadal ma ten klimat. Wszystko jednak wraca do normy pod sam koniec, od świetnego „Kill Or Cure” (chwytliwy refren i bardzo dobra gra gitary Charliego Burchilla) po kończącego „Spirited Away”.

Czaruje głos Jima Kerra, kompozycje są więcej niż dobre, a Simple Minds jak tak jak nigdy. Warto też sięgnąć po album deluxe z dodatkowymi sześcioma utworami (m.in. cover „Riders on the Storm”). Nie wiem, czy to jest wielka muzyka, ale to na pewno świetna płyta, która mimo wad, potrafi wciągnąć i zanurzyć swoim klimatem.

7,5/10

Radosław Ostrowski