Stacey Kent – Tenderly

12122548_10153691831883749_5038090074253604567_n

Great American Songbook to zbiór klasyków śpiewanych od lat 30, 40. i 50., które są śpiewane przez niemal każdego wykonawcy z Ju Es Ej. A w szczególności wokalistów jazzowych, chociaż nie zawsze (patrz: Rod Stewart). Teraz do tego grona dołączyła amerykańska jazzwoman Stacey Kent na swojej ostatniej płycie – „Tenderly”.

Artystkę wsparł od strony producenckiej sam Roberto Menescal – gitarzysta znany jako twórca gatunku bossa nova. I jak tytuł mówi, jest to muzyka delikatna i pełna czułości. Dominuje tutaj wyciszona, spokojnie grająca w tle gitarka, wspierana przez kontrabas. Najciekawiej jest jednak wtedy, gdy odzywa się saksofon („The Very Thought of You”), chociaż przez cały czas klimat nie zmienia się, przez co „Tenderly” przypomina ostatnie płyty Boba Dylana, gdzie wszystko toczy się spokojnym rytmem. Nawet flety („No Moon At All”) nie są w stanie tego zmienić, a sama Stacey śpiewa tak delikatnie i czarująco, że mimo monotonii jest w stanie się obronić. Problem jednak w tym, że wszystko zlewa się w jedną całość i czuć znużenie. Owszem, jest to eleganckie i miłe, ale jak za piątym razem słyszysz niemal to samo, to nic nie jest w stanie przykuć uwagi do samego końca.

Mnie „Tenderly” mocno znużyło, chociaż brzmiało to przyjemnie, ale za łagodnie i nie zostaje w uszach na długo. I sam nie do końca wiem, co tutaj nie zagrało. Posłuchać można, jeśli jest potrzebna uspokojenia czy wyciszenia. Jednak zbyt duża dawka może wywołać znużenie.

6/10

Radosław Ostrowski

Stacey Kent – Candid Moments

Candid_Moments

Najlepsze składanki dla mnie to tych wykonawców, których nie znam. Kimś takim dla mnie była Stacey Kent – wokalistka jazzowa z kraju zwanego Nowym Jorkiem (wróć, to miasto jest przecież). Owszem, jej ostatnia płyta zrobiła na mnie wrażenie, ale nie znałem jej wcześniejszych dokonań.

Jak się domyśliliście, będzie na jazzową modłę. Więc nie zabraknie obowiązkowego fortepianu, jeszcze znajdzie się tu delikatna gitara elektryczna („Hushabye Lullaby”) i w ogóle taki bardziej chilloutowy klimat. Ale nie brakuje trochę żywszych momentów („Too Darn Hot” z bębenkami), choć większość piosenek to covery, ale co zrobić. Nie przeszkadza to, bo jest to muzyka zagrana i zaśpiewana z klasą i bardzo elegancko, czyli tak jak być powinno. W dodatku muzycy robią swoje (m.in. pianista Dave Chamberlain, gitarzysta Simon Thorpe i flecista Jasper Kvilberg), tworząc ten lekki klimat.

Nie ma sensu się dłużej rozpisywać, bo jak ktoś nie lubi takiego brzmienia, nie powinien słuchać tej płyty. Natomiast cała reszta jak najbardziej, bo to udany i bardzo przyjemny materiał.

7/10

Radosław Ostrowski


Stacey Kent – The Changing Lights

The_Changing_Lights

Muzyka jazzowa – te dwa słowa kojarzą się jednoznacznie ze smęceniem, dęciakami oraz bardziej eleganckim brzmieniem. Nie inaczej jest z nową płytą Stecey Kent – jednej z bardziej znanych wokalistek jazzowych.

„The Changing Lights” wyprodukowany przez Jima Tomlinsona (saksofonista i mąż Kent) tym razem skręca w stronę muzyki brazylijskiej. Dlatego pojawiają się tu różne bossa novy oraz ładnie grająca gitara akustyczna („One Note Samba”). Nie mogło też zabraknąć fortepianu czy różnych flecików, czasem delikatnie pojawi się gitara elektryczna i klawisze („Waiter, Oh Waiter”) czy saksofon („How Intensive” czy „This Happy Madness”). Nie ma tutaj szaleństw czy fajerwerków, bardziej stawia się tutaj na klimat (trochę zahaczający o Dianę Krall), który dla wielu może być monotonny, co może wielu znudzić czy zniechęcić. Atutem może być bardzo delikatny, ciepły wokal Stacey, który śpiewa tutaj po angielsku, portugalsku („A Tarde”), a nawet francusku („Chanson Legere”).

Nie będę się dalej rozwodził, bo to solidny album, serwujący bardzo delikatne granie. Mnie się to podobało.

6,5/10

Radosław Ostrowski