Stereophonics – Scream Above the Sounds

Stereophonics_-_Scream_Above_the_Sounds_%28Album_artwork%29

Darzę bardzo dużą sympatię tą walijską formację prowadzoną przez Kelly’ego Jonesa. Pozamiatali konkurencję nagranym pięć lat temu albumem “Graffiti on the Train”, doprowadzając swoich fanów do ekstazy. Następca tego dzieła “Keep the Village Alive”, spotkał się z chłodniejszym odbiorem, więc teraz pora było podnieść się do góry. Czy tak będzie ze “Scream Above The Sounds”?

Zaczyna się od niezłego, gitarowego oraz tanecznego “Caught by the Wind”, by pójść w stronę retro rocka z lat 80. w postaci “Taken a Tumble”. Można to rozpoznać po brzmieniu gitar, perkusji oraz odrobinę “podrasowanym” wokalu w refrenie. Troszkę romantycznie się robi przy “What’s All The Fuss About?” z pięknie grającą trąbką w tle oraz bardziej mechanicznym, pełnym zgrabnej elektroniki “Geronimo” z przesterowaną gitarą, finałowym szaleństwem fortepianu oraz… saksofonem. Za to ogromnym zaskoczeniem była dla mnie wyciszona, wręcz eteryczna ballada “All in One Night” inspirowana filmem “Victoria”, pokazująca łagodniejsze oblicze zespołu. W wersji deluxe tego wydawnictwa jest też w wersji unplugged, równie ładna. Mocniej I zadziorniej wybrzmiewa “Chances Are”, ale potem wchodzi grana tylko przez fortepian “Before Anyone Knew Our Name”, potrafiąca chwycić za serce nawet największego twardziela. Zdarzają się troszkę spokojniejsze skręty jak “Would You Believe?”, ale też i bardziej rockowe popisy w postaci pełnego ognia “Cryin’ In Your Beer” czy delikatnego “Elevators”.

Kelly Jones ze swoim chropowatym głosem ubarwia każdy kawałek, co zawsze jest dużym plusem. Potrafi poruszyć, chwycić za gardło i ma w sobie tyle charyzmy, że można obdzielić wielu innych wokalistów. Fani powinni też sięgnąć po wersję deluxe z dwoma utworami w wersji unplugged oraz trzy piosenki ekstra. Nie jest to może poziom “Graffiti on The Train”, ale jest lepiej od poprzednika.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Stereophonics – Keep the Village Alive

Keep_The_Village_Alive

Walijski zespół Stereophonics z hukiem wszedł w 2013 roku ze znakomita płytą „Graffiti on the Train”, która wchłonęła i poruszyła miliony słuchaczy. Po dwóch latach Kelly Jones i spółka nie spoczęli na laurach i ukazał się ich najnowszy materiał z perkusistą Jamie Morrisonem, który zastąpił Javiera Weylera.

Tak jak i poprzednią płytę, „Keep The Village Alive” wyprodukował duet Kelly Jones/Jim Lowe. I zaczynamy od szybkiego i skocznego „C’est la vie”, które daje mocnego kopa energii. „White Lies” zmienia tempo, jest spokojniejsze, gitara bardziej monotonna wspierana przez fortepian, by w refrenie bardziej pobrudzić i mocniej uderzyć. Egzotycznie gra perkusja w dziwnym „Sing Little Sister”, które troszkę przypominało INXS. Bardziej przebojowy, choć niepozbawiony garażowego riffu jest „I Wanna Get Lost With You”, a piękne jest akustyczne „Song for the Summer” (ach, te smyczki). Niepokojący „Fight or Flight” z dziwacznymi wstawkami elektronicznymi wprawia w dezorientacje, a ostry riff trzyma za twarz (tak samo jak smyczki i dęciaki w finale). Równie dziwny jest świąteczny (to chyba przez te dzwonki) „My Hero” czy pulsujący „Sunny” z instrumentalnym finałem.

Muszę ku swojemu zaskoczeniu powiedzieć, że „Keep The Village Alive” jest godnym następcą poprzednika. Nie wszystkie utwory chwytają od razu, ale z każdym odsłuchem jest coraz lepiej, przyjemniej i nie mniej przebojowo. Bardzo fajniutka płyta.

8/10

Radosław Ostrowski

Stereophonics – Keep Calm and Carry On

Keep_Calm_and_Carry_On

Ten album z 2009 roku przepadł do krainy zapomnienia. Jedyną poważniejsza rzeczą jest dołączenie do grupy gitarzysty Adama Zandiniego, który gra z nimi do dzisiaj. Za produkcję odpowiadał Jones z Lovem i jeszcze do tego Jima Abbisa, który współpracował z Arctic Monkeys. Dlaczego przepadła ta płyta?

Być może dlatego, że nie brzmi to jak Stereophonics. Znaczy, nie do końca – gitarka jest, wokal Jonesa niespecjalnie się zmienił, ale coś jest inaczej, dziwaczniej. Co najbardziej słychać w grze perkusji – trochę takiej dyskotekowej i lżejszej oraz pojawieniu się elektroniki. Ona co prawda pojawia się w dość śladowej obecności, ale jednak potrafi zirytować jak w „Beerbottle” czy „Live’n’Roll”. Jednak parę razy pokazują, że potrafią pisać chwytliwe melodie jak w „Innocent” (fajne podśpiewy w tle, prosta gitara akustyczna) czy dynamicznie piosenki pokroju „Trouble” oraz „I Got Your Number” (prosty bas, brudna gitara). To w czym problem? Że jest za spokojnie? Nie. Ale jest bardzo monotonnie i nudno, a prostota brzmienia zostaje zastąpiona lenistwem i prostactwem.

O ile muzyka mnie rozczarowała, za to teksty spodobały mi się i trzymają formę. Najlepsze w tej kwestii jest „100mph” (bardzo refleksyjny z masą pytań), „Beerbottle” (opowieść dla syna) oraz kończące całość „Show Me How”. Ale to troszeczkę za mało, by nazwać tą płytę nawet jako niezłą. To kolejna wtopa po „Pull the Pin”. Ale jak pokazał album „Graffiti on the Train” panowie po prostu potrzebowali przerwy, by wrócić do formy.

5/10

Radosław Ostrowski

Stereophonics – Pull the Pin

Pull_the_Pin

Po nagraniu solowej płyty Kelly Jones razem z kumplami ze Stereophonics stworzył kolejny album. Jednak przebicie sukcesu poprzedniej płyty wydawało się niemożliwe. Co z tego wyszło?

Brudna i mroczna płyta, gdzie znów swoje robią gitary i elektronika, jednak nie ma to siły rażenia poprzednika. Owszem, nie brakuje punkowego brudu („Pass the Buck” czy „Bank Holiday Monday”), melodyjności („It Means Nothing” z delikatną linia basu i gitarą) czy bardziej nastrojowych piosenek („Daisy Lane” i zapętlający się „Stone”), ale to wszystko już było i zwyczajnie przynudza. Aczkolwiek jest kilka wyjątków – szybki „My Friends” (zapętlona gitara), wspomniana wcześnie „Daisy Lane” i „Stone”, akustyczna „Bright Red Star” czy „Lady Luck” z mocnymi uderzeniami perkusji. Cała reszta szybko wypada z ucha, co nie świadczy zbyt dobrze. Poza tym po praz pierwszy zacząłem przysypiać w trakcie słuchania, co nie zdarzyło mi się wcześniej. Powiem krótko: strata czasu.

5/10

Stereophonics – Violence. Sex. Language. Other?

Language._Sex._Violence._Other

Czas wrócić do zespołu Stereophonics, który ciągle trzymał formę. Do grupy dołączył nowy perkusista Javier Weyler, który zastąpił zmarłego Stuarta Cable’a. Nowy członek, nowa płyta pod dość wyrafinowanym tytułem.

A przy produkcji Jonesowi pomagał Jim Love i już widać pewne zmiany. Najważniejszą jest tutaj obecność elektroniki, co buduje miejscami mroczniejszy klimat (otwierający całość „Superman” ze świetną sekcją rytmiczną). Nie zabrakło tutaj punkowej energii („Doorman” z mocną solówka gitary), która nadal jest zaprawiona melodyjnością, ostrzejszymi (jak na nich) killerami („Brother” z krzyczącym po prostu Kellym Jonesem), jak i bardziej stonowanymi piosenkami (początek „Devil” z zapętlającym się fortepianem oraz wplecionymi „rozmowami”, który potem nabiera siły ognia czy „Dakota” z ciekawym elektronicznym intrem). To totalna mieszanka wybuchowa, gdzie gitara po prostu strzela swoimi riffami jak karabin maszynowy, bas z perkusją są świetnie ze sobą zgrane i razem walą naprawdę mocno, zaś wokal Jonesa jest bardziej „brudny” niż poprzednio. A rozpisywanie się o kolejnych utworach („Rewind”, „Pedalpusher” czy bardzo krótka „Girl”) nie ma w zasadzie żadnego celu. To spójny i mocny materiał – prawdopodobnie najlepszy w całej karierze zespołu. W takiej sytuacji ocena może być tylko jedna.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Stereophonics – You Gotta Go There to Come Back

You_Gotta_Go_There_To_Come_Back

Zazwyczaj jest tak, że płyty poszczególnych wykonawców są wydawana regularnie, czyli co 2-3 lata. Tak też było z zespołem Stereophonics. Jednak tym razem za produkcję odpowiadał sam wokalista, czyli Kelly Jones. Czy w związku z tym coś się zmieniło?

Trudno w zasadzie powiedzieć, bo nadal jest to alternatywne granie gitarowe. I to słychać już w „Help Me” z przesterowaną i i zadziorną gitarą oraz bardziej „podbrudzonym” wokalem. Ale już „Maybe Tomorrow” jest zupełnie odmienne. Grane bardzo delikatnie, z chórkiem w tle. Jednak w połowie wybrzmiewa gitara elektryczna oraz elektronika, co trochę zmienia atmosferę utworu. „Garażowe”, wręcz punkowe grania powraca w „Madame Helga”, która jest jednocześnie wpadająca w ucho tak jak „Moviestar” z niezłym rytmem oraz mocniejszymi wejściami gitary w refrenach. Pewnym odejściem jest bardziej akustyczne (przynajmniej do momentu wejścia gitary) „You Stole My Money Honey”, folkowym „Getaway” z ładnym pianinkiem, harmonijka ustną oraz przerobionym cyfrowo wokalem, a także w „Climbing the Wall” ze skrzypcami i dęciakami w tle. Mieszankę folkowo-garażową serwuje „Jealousy”, zaś pewne wyciszenie serwuje „I’m Alright” z delikatną elektroniką. I ta zmienność z utworu na utwór jest atutem tej płyty.

Wokal Jonesa nie ulega jakiejś specjalnej zmianie, nadal jest lekko chrypliwy, ale tutaj jeszcze przechodzi on cyfrową obróbkę, co wielu może wprawić w konsternację. Zaś teksty też są udane.

Tutaj zespół pozornie nie zmienia się, ale coraz bardziej skręca w stronę folkowo-akustyczną, co wychodzi zdecydowanie ciekawiej i jeszcze odezwie się w grupie kilka lat później. Po wydaniu tej płyty zespół opuści perkusista Stuart Cable. Ale to już inna historia.

8/10

Radosław Ostrowski

Stereophonics – Just Enough Education to Perform

Just_Enough_Education_To_Perform

Po dwóch płytach zespół Stereophonics konsekwentnie grał alternatywnego rocka. I w końcu musiał wyjść album nr 3, którym zespół wszedł w XXI wiek. Z tą samą ekipą oraz tymi samymi producentami. I znów tytuł rzucał się w oczy.

I jest to nadal wyważona mieszanka „brudnego” grania garażowego („Vegas Two Times” z chórkiem w tle) z bardziej delikatniejszym brzmieniem („Lying in the Sun” czy „Step On My Old Size Nines” z harmonijka ustną). I ta mieszanka nadal sprawnie funkcjonuje, zaś zespół ciągle szuka nowych form, tworząc tez bardzo chwytliwe i melodyjne numery (drapieżny „Mr. Writer” czy chilloutowe „Have a Nice Day”), przeplatając obie formy. Zdarzają się nawet bardzo minimalistyczne numery jak „Nice To Be Out” (tylko gitara i perkusja) czy „Caravan Holiday”, ale to wszystko jest jednocześnie bardzo energetyczne, nastrojowe i na naprawdę wysokim poziomie, do czego nas już przyzwyczaili.

Wokal Kelly’ego nadal jest bardziej ekspresyjny, ale nie wywołuje rozdrażnienia czy irytacji, zaś teksty nadal trzymają poziom wysoki jak zawsze, mówiąc m.in. o hipokryzji czy szczęściu.

Co można powiedzieć jeszcze o „Just Enough…”? Chyba już nic, więc trzeba posłuchać i wsiąknąć w ten mały świat.

8/10

Radosław Ostrowski


Stereophonics – Performance and Coctails

Performance_and_Coctails

Z zespołami debiutującymi jest tak, ze nie chcą kończyć tylko na jednej płycie/przeboju i postanawiają kontynuować rozpoczętą drogę. Ta sama ekipa, ci sami producenci i w ten sposób powstało „Performances and Coctails”.

Początek (czyli gra gitary) zapowiada kontynuacje wyznaczonej drogi przez poprzednika. Garażowa gitara, mocne uderzenie perkusji, ale też i chwytliwe, szybkie numery („The Bartender and the Thief”). Ale to tylko pozory, bo dalej jest bardziej stonowanie, delikatniej i mniej punkowo. Słychać to i w „Hurry Up and Wait” czy „Just Looking” z długim gitarowym wstępem. Na pewno jest różnorodniej, w połowie nawet spokojniej, ale słowo nuda nadal pozostaje nieznane dla Kelly’ego Jonesa i spółki, idąc bardziej w stronę rockowych brzmień z lat 90., czyli britpopu (słychać to w „A Minute Longer” oraz „She Takes Her Clothes Off”). I ta delikatniejsza część bardziej mi się podobała, pokazując jak wiele potrafi tylko trzech kolesi. I znowu nie zawodzi warstwa tekstowa – ciekawa, niepozbawiona metafor i trafnych obserwacji. Wokal Jonesa jest tutaj już trochę bardziej podniszczony i pozostaje nadal w duchu punka, co jednak nie gryzie się mocno z cała resztą.

Widać już pewien progres i powolna zmianę wobec poprzednika. Ciekawsze brzmienie, skręty w bardziej spokojne kompozycje (piękne „I Stopped To Fill My Car Up”) powodują, ze „Performances and Coctails” trzymają się dzielnie mimo upływu wielu lat.

8,5/10

Radosław Ostrowski


Stereophonics – Word Gets Around

Word_Gets_Around

Brytyjczycy znani są z bogatego dorobku muzycznego. Ale jak wszyscy wiemy, Brytania składa się z czterech części, a jedna z nich jest Walia. Właśnie tam w 1992 roku Kelly Jones po wielu perturbacjach założył zespół Stereophonics. Ekipa w składzie: Kelly Jones (gitara i wokal), Richard Jones (Bas) i Stuart Cable (perkusja) przez pięć lat (mniej więcej z przerwami na sprawy fizjologiczne itp.) wydali swój debiutancki album.

Za produkcje debiutu „Word Gets Around” odpowiadają Marshall Bird (dodatkowo jeszcze gra na klawiszach) i Steve Bush, z którymi zespół będzie jeszcze później współpracować. Na początek dostajemy mocne i bardzo punkowe „A Thousand Trees”. Gitara tutaj mocno się wysuwa na pierwszy plan – taka bardziej garażowa i brudna, zaś wokal jest bardziej ekspresyjny z mocnym naciskiem na krzyk. Ale jednocześnie jest to bardzo chwytliwe i melodyjne („Local Boy in the Photograph”), co może wydawać się dziwaczne, bardziej pasujące do Green Day czy bardziej punk rocka. I tak w zasadzie jest aż do utworu „Traffic” – bardziej stonowanego (gitara akustyczna zamiast elektryka) z klawiszami na pierwszym planie. Potem jest już jakby mniej punkowo, choć gitara zaznacza swoja obecność („Not Up To You” z akordeonem w tle czy bardzo nastrojowe „Same Size Feet”).

Wokal Kelly’ego Jonesa jest taki bardziej pod punk podchodzi, co może być zaskoczeniem dla tych, którzy znają ten zespół tylko z ostatnich dokonań („Graffiti on the Train”). Jednak nadal potrafi pisać nieszablonowe i niebanalne teksty, w których podpatruje życie codzienne.

Widać, że Stereophonics na początku swojej drogi muzycznej inspirowali się brzmieniem głównie punk rockowym. Jednak ewolucja będzie naprawdę ciekawa. Ale to już temat na coś znacznie dłuższego.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Stereophonics – Graffiti on the Train

graffiti

Walijski zespół Stereophonics działa od 1992 roku i jest jednym z najważniejszych zespołów indie rockowych. Do tej pory nagrali 7 płyt studyjnych i dwa razy zmieniali perkusistę. Po 4 latach przerwy ekipa pod wodzą braci Jones zaserwowała nowy materiał.

„Graffiti on the Train” zawiera 10 piosenek utrzymanych w stylistyce indie. Przede wszystkim jest melodyjnie, klimatycznie, a gdy trzeba jest dynamicznie. Nie brakuje gitarowych riffów („Indian Summer”, „In a Moment”), jak i tej akustycznej („We Shall the Same Sun”), elektronicznych dźwięków (początek „In a Moment” czy „We Shall the Same Sun”), mocnej perkusji, a także smyczków (najlepiej wybrzmiewają w tytułowym utworze). Tempo jest różnorodne, piosenki wpadają w ucho, co w przypadku tego gatunku jest istotne. I tak panowie stworzyli naprawdę piękne dźwięki, które nie gryzą się ze sobą i tworzą przyjemną dla ucha robotę, a jak trzeba zabujają („Take Me” z pięknym żeńskim głosem).

Najciekawszy jest wokal Kelly’ego Jonesa, który jest także autorem wszystkich kompozycji. Potrafi być zadziorny („Catacomb”), delikatny („Take Me”), ale nigdy nie oszukuje i nie udaje. Wierzy mu się na słowo.

W wersji deluxe pojawiają się też trzy dodatkowe kawałki. Bardziej elektroniczna „Zoe”, nagrana na smyczki oraz gitarę akustyczną tytułowa piosenka oraz remix „In a Moment”. Ten ostatni wbrew pozorom nie jest drażniący, Toydum wykonał dobrą robotę.

Różnorodna, ciepła i przyjemna jest ta płyta. Bezpretensjonalne i uczciwe granie.

8/10

Radosław Ostrowski

PS. W dobrych sklepach muzycznych od 4 marca.