SpongeBob Film: Na ratunek

Żółta gąbka mieszkająca w oceanie i pracująca w restauracji zarządzanej przez pana Kraba. SpongeBob jest jedną z najpopularniejszych postaci stacji Nickelodeon, co jest zasługą Stephena Hillenburga I ciągnie się ta seria od 1999 roku. Nie była w stanie tego przerwać nawet śmierć twórcy w 2018 roku. SpongeBob doczekał się także trzech filmów pełnometrażowych, z czego ostatni miał premierę dwa lata temu. Ja byłem już trochę za duży, gdy pojawił się kanał Nichelodeon, więc cała ta mania mnie ominęła. Dlaczego sięgnąłem po “Na ratunek”? powiem o tym później.

Czy trzeba znać poprzednie filmy i serial, by tu wejść? Absolutnie nie, choć na pewno pozwala lepiej poznać postacie tego świata. Podążamy razem z naszym gąbczastym, lecz niezbyt inteligentnym SpongeBobem i jego równie inteligentnym Patrykiem Rozgwiazdą. Bob mieszka razem ze swoim przyjacielem, ślimakiem Garym. Interes kwitnie, a postacie robią to, co zwykle: Skalmar próbuje grać na klarnecie i ma wszystko gdzieś, pan Krab prowadzi interes, wiewiórka Sandy tworzy wynalazki, zaś niski oraz podstępny Plankton chce przejąć interes Kraba. Jak? Kradnąc przepis na jego burger. Zaczyna się jednak orientować, że to nie Krab jest problemem, tylko SpongeBob. Więc nas złol decyduje się porwać jego ślimaka, by wyeliminować problem. A tak się składa, że król Posejdon potrzebuje ślimaka do zachowania swojej urody.

“Na ratunek” jest pozornie prostą historią drogi po odzyskanie swojego kumpla. Problem w tym, że nasi dwaj bohaterowie mają IQ poniżej przeciętnej, co nie ułatwia całej eskapady. Głupawe zachowanie Patryka I Boba jest paliwem komediowym, doprowadzając niemal do granicy absurdu. Slapstick jest tutaj podstawowym źródłem śmiechu, tak jak bardzo przejaskrawione postacie jak robot Otto, co to wszystkich chce zwolnić i kompletnie zawodzi, gdy jest najbardziej potrzebny. Najbardziej łapiący moment to scena snu, gdy nasi bohaterowie trafiają do… miasteczka z Dzikiego Zachodu. Nie animowanego, z żywymi aktorami oraz jednym… zaokrąglonym biegaczem. Z głową Keanu Reevesa w środku. COOOOOOOOOOOOOOO??? To jest dopiero początek szaleństwa, bo jeszcze dwa nieoczywiste cameo. Sama scena wygląda bardzo porządnie i nie wywołuje to zgrzytu.

Jednocześnie twórcy pokazują młode czasy SpongeBoba oraz jaki miał wpływ na swoich przyjaciół. I jest to urocze, nawet ograne odrobinę komediowo (wypowiedź Kraba) oraz okraszone musicalową piosenką. Ładną. Wiem, że dzieci – fani Sponge’a oraz kilkulatkowie – będą oczarowane, lecz dorośli mogą poczuć się lekko wynudzeni. Mnie się w sumie nawet podobało, choć poziom głupoty nie wywoływał takich spazmów jak udział znanych twarzy czy głosów (m.in. Clancy’ego Browna czy… Tiffany Haddish).

Pozostaje nadal porządnie zrobionym filmem, z nietypowym stylem wizualnym oraz kilkoma przyjemnymi niespodziankami w zanadrzu.

7/10

Radosław Ostrowski

Dzieciak rządzi

Tim to 7-letni chłopiec, mieszkający razem z rodzicami, którzy pracują dla firmy odpowiedzialnych za szczeniaczkami. Ale pewnego spokojnego dnia, pojawia się jego nowy braciszek. Niby nic dziwnego, tylko że on wygląda jak szef jakiejś korporacji, ma neseser, zegarek. Ale tylko nasz chłopak to dostrzega, bo dla rodziców tak wyglądają dzieci. Nasz bobas jest pracownikiem korporacji Bobas, odpowiedzialnej za… dostarczenia dzieci. Ale los firmy jest zagrożony z powodu szefa firmy Szczeniaczek oraz jego nowego produktu.

dzieciak_rzadzi2

Kolejne nowe dzieło ze studia DreamWorks to historia tak wariacka, jak to tylko możliwe. Tym razem jest to wizja strachu bycia starszym bratem, a że nasz bohater ma tak dziką wyobraźnię, jakiej można sobie pozazdrościć. Problem w tym, że „Dzieciak rządzi” przez pierwsze pół godziny jest bardziej infantylny oraz skierowany do bardzo młodego odbiorcy. Humor jest głównie slapstikowy, ale cała intryga potrafi zaskoczyć. Wielkie wrażenie robią sceny pokazujące jak nasz bohater widzi świat (rzeczywistość zmienia się czy to w statek, w rampę cyrkową albo próbujący działać jako ninja), kompletnie zmieniając stylistykę, co jest ogromną zaletą. Niektóre sceny akcji są zrobione w sposób bardzo imponujący (ucieczka Tima przed resztą bobasów z muzą a’la lata 70.), a odniesienia do popkultury z Indianą Jonesem na czele, zawsze na propsie. Ale to wszystko jest oparte na wręcz absurdalnym poczuciu humoru, co czasami może wprawić w konsternację, a korporacyjne żarty trafiają do dużo starszego widza. Tempo jest dość nierówne, przez co potrafi miejscami znudzić.

dzieciak_rzadzi1

Sama animacja wygląda naprawdę porządnie, a niektóre surrealistyczne scenki wyglądają wręcz fenomenalnie (scenka ninja czy podczas napisów końcowych – perełka), przez co ogląda się to z wielką frajdą. Także polski dubbing zasługuje na wyróżnienie, ze szczególnym wskazaniem na fenomenalnego Krzysztofa Banaszyka (Szef Bobas) oraz Wojciecha Paszkowskiego (szef Szczeniaczka, Francis Francis), co wnosi ten film na troszkę lepszy poziom.

dzieciak_rzadzi3

„Dzieciak rządzi” jest dość dziwnym eksperymentem DreamWorks, który próbuje znaleźć swój własny styl. Próbuje być zarówno dla dzieci, jak i troszkę starszych, ale te elementy nie chcą się w żaden sposób się połączyć w całość. Niemniej wyszła całkiem przyzwoita produkcja, ale to studio stać na więcej.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Kula w łeb

Był kiedyś taki czas, że wszelkie sprawy rozwiązywało się za pomocą muskułów, pięści i strzałów z gnata. Tak było jakieś 30 lat temu i dekadę później, ale ten czas już minął bezpowrotnie. W ostatnim czasie pojawiła się jednak moda na oldskulowe kino akcji z lat 80-tych, co widać na przykładzie „Uprowadzonej” czy „Niezniszczalnych”. Do tego samego grona aspiruje film „Kula w łeb” Czy słusznie należy mu się tam miejsce?

Punkt wyjścia jest prosty: James Bobo jest „czyścicielem”, który razem z partnerem Louisem w Crescent City dostają za zadanie sprzątniecie jednego gościa. Zadanie się udaje, ale zamiast forsy ktoś zabija Louisa, a Jamesowi udaje się zwiać. Na jego trop wpada lądujący z Waszyngtonu gliniarz Kwon. Obaj panowie chcąc nie chcąc podejmują współpracę, która nie będzie łatwa.

kula_w_leb1

I tyle w kwestii fabuły filmu, którego reżyserem jest Walter Hill – twórca kultowych „48 godzin”, „Nienawiści” czy „Johnny’ego Przystojniaka” i specjalista od męskiego, mocnego kina. Fabuła jedzie po schematach i kliszach, ale zrealizowana jest w naprawdę niezły sposób. Krew, strzelaniny, wybuchy, skorumpowani gliniarza i źli goście z dużymi wpływami – czyli jest brutalnie i ostro, w surowym, oldskulowym wydaniu. Dialogi tez są całkiem niezłe, zaś słowne utarczki między Kwonem i Bobo naprawdę są zabawne, w dodatku całość okraszona fajną, rockową muzyką i zgrabnie zmontowana, choć może lekko chaotycznie.

Aktorsko nie jest to wybitna produkcja, ale chyba też niespecjalnie o to tu chodzi. Główną rolę gra Sylvester Stallone, czyli dyżurny mięśniak lat 80. i całkiem przyzwoicie sobie radzi w roli twardziela. On pasuje do grania takich ról i tutaj też nie zawodzi, a we wszelkich bijatykach pokazuje, że ma sporo sił i krzepy. Partneruje mu niejaki Sung Kang jako lojalny, uczciwy i naiwny gliniarz, a panowie tworzą naprawdę ciekawy duet. Zaś ich głównym przeciwnikiem jest grający Keegana Jason Momoa, który robi to, co Sylwek 30 lat wcześniej – mało gada, dużo zabija, a jego konfrontacja z Sylwkiem na topory (pamiętacie taki film”Cobra”?) robi wrażenie. Z reszty obsady należy wspomnieć Sarah Shani (Lisa, córka Jamesa) i Christiana Slatera (Baptiste), zaś pozostali są poprawni (nawet pojawia się na parę minut Weronika Rosati i pokazuje trochę tego i owego).

kula_w_leb2

Umówmy się, czasy wielkich twardzieli jak Sylwek Stalowy i Arnie Żelazny (Szwarcu) już odeszły w niepamięć, ale dobrze, że jeszcze są. Sam film to porządnie zrobione kino, z niezłym, mrocznym klimatem, odrobiną humoru i rozpierduchą. Moim zdaniem, nie jest to czas stracony przy tym tytule.

6/10

Radosław Ostrowski