Tarja – The Shadow Self

Tarja_The_Shadow_Self_Album_Cover

Fińska wokalistka Tarja Turnen nas rozpieszcza w tym roku. Najpierw był krótki materiał zwany „The Brightest Void”, który był przystawką dla głównego dania, które dzisiaj trafiło do moich rąk. I w zasadzie jest jak zwykle – ciężkie gitary idą ręką w rękę z symfonicznym brzmieniem.

Otwierające całość „Innocence” mogło na początku wywołać konsternację swoim delikatnym wstępem pianistycznym. Ale daje wchodzą smyczki i wiolonczele, by potem dać miejsce dla gitary oraz mocnej perkusji. Utwór wali i trzyma za gardło, a Tarja w refrenie przypomina, że ino sens się liczy. A w połowie utworu pianista się popisuje, jakby był drugim Chopinem, dając przestrzeń dla orkiestry. Drugą niespodzianką jest „Demons in You”, zaczynający się niczym klasyczny, lekki rock’n’roll. Przez chwilę miałem wrażenie, że ktoś podmienił płytę, ale po płynącym basie i skocznym riffie, zrobiło się ciężej i mroczniej. A w tle wyło coś dziwacznie, kontrastowało to jednak z gościnnym, anielskim wokalem Alissy White-Gluz, dodającej odrobiny lekkości. Wtedy pojawia się „No Bitter End” – spokojniejszy i bardziej wyciszony, ale nie pozbawiony nuty agresji.

I wtedy znowu gra przyjemnie fortepian w epickim „Love to Hate”, z bardziej zadziornymi smyczkami oraz… sitarem wplecionym w tle, razem z elektroniką. Ale Tarja zrobiła też cover „Supremacy” od Muse jest cięższe (gitarka) i ozdobione smykami przypominającymi troszkę „Kashmir” Zeppelinów. I kolejne wyciszenie w postaci akustycznego „The Living End”, gdzie gościnnie wsparła ją Sharon Den Adel z Within Temptation i… dudy. Brzmi dziwnie? To, co powiecie na brzmiącą niczym katarynka „Divę”? Pod koniec jeszcze zostaje wpleciona drobna rozmowa. Ale najlepsze dostajemy na sam koniec – 12-minutowy „Too Many”, który jest po prostu destylatem stylu Tarji – operowy wokal, patetyczne smyczki, ciężkie riffy, zmienne tempo oraz ten klimat, za który Finka jest najbardziej lubiana. Ale nie dajcie się zwieść tą ciszą po siedmiu minutach, bo po ciszy będzie taki fragmencik, jakiego się nie spodziewaliście.

Innymi słowy, Tarja nie zawiodła i zaprezentowała kolejny bardzo dobry album. Absolutnie godne uwagi.

8/10

Radosław Ostrowski

Tarja – The Brightest Void

Tarja_turunen_--_the_brightest_void

Tarja Turnen to jedna z najbardziej charyzmatycznych wokalistek skandynawskiego heavy metalu. Przekonał się o tym każdy, kto słuchał Nightwash. Ale od pięciu lat wokalistka działa na własną rękę i to z powodzeniem. Potwierdza to też jej najnowsza EP-ka, gdzie nadal gra metal połączony z orkiestrą symfoniczną.

I dostajemy mocne uderzenie już na dzień dobry. Bo jak inaczej nazwać „No Bitter End”, gdzie gitara kosi obuchem razem z perkusją? I wtedy w połowie łagodzi to wszystko fortepian – na chwilkę. Ostro jest niemal przez cały czas, ale pojawiają się drobne smaczki pozwalające na niespodzianki. Szybki wstęp do „Your Heaven and Your Hell”, po którym wchodzą klawisze i dzwonki, by znowu przyspieszyć jak diabli. No i jeszcze wokal Michaela Monroe, dającego do ognia jak diabli. W wtedy w środku pojawia się anielska wokaliza Tarji plus… saksofon i harmonijka ustna. Nawet jak pojawiają się momenty spokoju, to nie trwają zbyt długo jak ballada „Eagle Eye”, gdzie Tarja jest wspierana przez perkusistę Chada Smitha oraz brat Toni.

Wtedy w połowie album staje się mroczniejszy, dzięki wykorzystaniu wszelkiej maści elektroniki. Tak jest w  „An Empty Dream” oraz „Witch-Hunt”, gdzie fortepian brzmi jak melodia z pozytywki, której w połowie towarzyszą smyczki. Po nich znowu dostajemy gazu w „Shameless” ze świdrującą gitarą. Ale to krótki zryw, gdyż „House of Wax” jest powrotem do mroku, gdzie przerażają smyczki i na końcu klawisze.

Jednak najciekawsze dostajemy na samym końcu – najpierw legendarny „Goldfinger”, czyli przebój bondowski. Zaczyna się dość wolno, by z hukiem weszła gitara z perkusją, a klawisze grają motyw przewodni. I wtedy dostaje po głowie „Paradise” z Within Tempation w nowym miksie.

Takie jest nowe wydawnictwo Tarji, zapowiadające zbliżający się nowy materiał – ostry, dynamiczny, zrobiony z rozmachem, pełen anielskiego głosu oraz dobrze dobranych gości. Może i ta pustka jest jasna, ale robi ogromne wrażenie.

8/10

Radosław Ostrowski