Dziewczyna z pociągu

Widzieliście te obrazki w nieskończoność: przedmieścia, gdzie mieszkają piękni, młodzi i – przede wszystkim – szczęśliwi ludzie. Miłość, radość, sielanka wręcz. Kiedyś do tego świata należała Rachel – pracownika agencji PR-owskiej. Ale świat ten ją wypluł niczym gumę do żucia w objęcia butelek z procentami. Rozpadło się małżeństwo, marzenia o dziecku, praca, brak celu w życiu. Jedyne, co robi jest obserwacją pewnej pary podczas jazdy pociągiem. Jednak jedna sytuacja wywraca wszystko do góry nogami, a sama Rachel wplątuje się w sprawę o zaginięcie „idealnej” kobiety o imieniu Megan.

dziewczyna_z_pociagu1

Kolejny film na podstawie bestsellerowej powieści. Bestsellerowej, czyli takiej, którą wszyscy czytali oprócz Ciebie. Za powieść Pauli Hawkins postanowił się zabrać Tate Taylor, reżyser „Służących”. I muszę przyznać, że ze swojego zadania wywiązał się całkiem nieźle. Sam początek jest dość chaotyczny, poznajemy powoli postacie (dwie z nich są bardzo do siebie podobne), niejako rzuceni w sam środek. Reżyser coraz bardziej miesza w głowie, rzucając czasem krótkie przebitki, przez co nie do końca wiemy, co widzimy. A by jeszcze bardziej zdezorientować, pokazuje te same zdarzenia z innych perspektyw. Jeśli to miało pokazać stan psychiczny Rachel, która jest tutaj wiodącą postacią, udało się to idealnie. Mówię poważnie. Klimat jest ciężki, nie do końca wiemy, komu można zaufać, a ostatnie wydarzenia są mgliste niczym świat po wielkim kacu.

dziewczyna_z_pociagu2

Tylko, że sama intryga kryminalna niespecjalnie mnie porwała. Reżyser myli tropy, próbuje podpuszczać oraz ciągle buduje poczucie niepokoju aż do dramatycznego, krwawego finału. Lecz im bliżej końca, tym wszystko zaczyna mniej angażować, zaś niektóre postacie (psychiatra, partner zaginionej – niejednoznaczni w ocenie) zostają mocno zepchnięte na dalszy plan. I przez to troszkę gaśnie aura tajemnicy. Za to świetnie są wygrywane momenty dramatyczne, ze wskazaniem na walkę Rachel z nałogiem oraz pokazania, jak mocno zdemolował jej życie, jak wiele z jej wspomnień było kłamstwem, manipulacją i oszustwem. Wtedy film nabiera rumieńców, a grająca główną rolę Emily Blunt tworzy wyrazistą, znakomicie zniuansowane postać. A że kamera bardzo często pokazuje zbliżenia jej twarzy, nie ma tutaj miejsca na udawanie. Gdyby sama historia byłaby lepsza, może byłaby nawet nominacja do Oscara.

dziewczyna_z_pociagu3

Za to trzeba przyznać, że drugi plan nie wypada wcale najgorzej. Trudno nie zapomnieć zarówno Luke’a Evansa (lekko porywczy Scott), Edgara Ramizera (opanowany psychiatra) czy Allison Janney (wyrazista pani detektyw). Chociaż film miejscami kradnie równie zagubiona Haley Bennett (Megan), skrywającą pewną mroczną tajemnicę, przez co może wywołać pewne podobieństwo do Rachel.

Taylor wie, jak prowadzić aktorów, jednak sama historia jest podana w bardzo trudny sposób, wymagający większego wysiłku. Niemniej warto spotkać „Dziewczynę z pociągu”, zwłaszcza o aparycji Emily Blunt, dającej prawdziwy popis aktorstwa, częściowo maskując niedostatki fabularne.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Get on Up

Chcę wam opowiedzieć o człowieku, co muzykę miał we krwi, a energii pozazdrościć mógł mu każdy młodzieniaszek. Każdy fan muzyki słyszał (co najmniej) o Jamesie Brownie – ojcu chrzestnym soulu, mieszającego gospel, funk i tak jak Ray Charles wywracający całą muzykę rozrywkową do góry nogami. I to o nim postanowił opowiedzieć Tate Taylor, reżyser odpowiedzialny za „Służące”. Tak bogata postać z tak barwnym życiorysem zasługuje na film i trudno było w zasadzie wybrać na czym się skupić.

get_on_up1

A czego tu nie ma? Trudne dzieciństwo, podczas którego matka i ojciec zostawili go u ciotki-burdelmamy. Jako młody chłopak został aresztowany za kradzież garnituru, wreszcie dołącza do zespołu gospel i rozpoczyna swoją karierę muzyczną. Potem kobiety, kariera, szczyt i upadek. Brzmi klasycznie i standardowo? I tak też jest. Reżyser łamie chronologię i przeplata epoki i różne okresy w życiu Browna: od Wielkiego Kryzysu po koncert w 1993 roku, gdy powrócił w chwale. Problem jednak w tym, że dla mnie to wszystko jakieś takie powierzchowne i pewne wstawki są ledwo liźnięte. Mamy tutaj krótkie wejście związana z koncertem w Wietnamie (do którego już nigdy nie wracamy), pracę w burdelu, by potem zobaczyć jak Brown rozgrywa i miesza w szołbiznesie – sam organizuje promocję koncertu (za pomocą kolegów radiowców), nie nagrywa standardowych piosenek dla radia, gania za laskami i jest bardzo trudnym w obyciu gościem walczącym o jak najlepsze brzmienie swojej muzyki. Trudno odmówić mu charyzmy i geniuszu, ale tez w gorętszych momentach (koncert po śmierci Martina Luthera Kinga) zachowuje spokój i zimną krew. Tylko to wszystko jakoś mało angażujące, za bardo chyba twórcy skupili się na koncertowych popisach Browna, próbując jednocześnie złapać kilka srok za ogon.

get_on_up2

Trudno nie docenić strony wizualnej: stylowe zdjęcia i scenografia żywcem wzięta z lat 60. i 70. (ten okres najbardziej dominuje). Te furki, ta kolorystyka i te ciuchy wyglądają naprawdę pięknie. Widać to najmocniej w scenach koncertowych, gdzie oświetlenie robi robotę, a kamera serwuje zbliżenia na Browna oraz jego zespół.

get_on_up3

Najbardziej w filmie wyróżniają się dwie rzeczy: muzyka Jamesa Browna oraz sam James Brown, a dokładnie Chadwick Boseman. Aktor nie gra Jamesa Browna, tylko nim jest. Każdy gest, spojrzenie, nawet taniec na koncercie pokazuje, że jest to James Brown, a nie aktor. Jest w tym niesamowita charyzma oraz bardziej zróżnicowany portret, jakiego nie daje w pełni scenariusz. I nie ważne czy jest tyranem, geniuszem szołbiznesu czy nieposkromioną seks maszyną, wierzyłem mu od początku do końca, patrząc jak zaczarowany. Gdyby ten film był lepszy, może nawet mogła być nominacja do Oscara.

get_on_up4

„Get on Up” nie powie zbyt wiele o Jamesie Brownie i nie wyjaśni jego fenomenu. To zaledwie solidny tytuł, który nie wchodzi zbyt głęboko w samego Browna. A szkoda, bo to postać naprawdę nieszablonowa w historii muzyki rozrywkowej. Może ktoś odważniejszy spróbuje?

6,5/10

Radosław Ostrowski