Tede & Sir Mich – Noji?

noji-w-iext52951827

Wszyscy znamy Tedego. Jeden z najstarszych aktywnych polskich raperów nie zna słowa emerytura, choć ostatnie albumy (przydługi „Keptn’” oraz trapowy „Skrrrt”) bardzo mocno podzieliły fanów. Graniecki zawsze szedł z prądem, dzięki czemu tak długo funkcjonuje, a współpraca z Sir Michem to najlepsza rzecz, jaka trafiła się w karierze rapera. Czy „Noji” będzie tym, na co fani tak naprawdę czekają?

Sam początek jest bardzo oszczędny, ale lekko imprezowy „199II”, mieszający cykającą perkusję z funkową gitarą oraz ciepłymi klawiszami. Tylko lekko podśpiewywany refren psuje wrażenie, chociaż nie brzmi to aż tak tragicznie. Tytułowy utwór jest już bardziej imprezowy, z mocno wybijającą się perkusją oraz niemal klubową elektroniką, czyli „klasyczny” współczesny Tedas. Energetyczna petarda z nośnym refrenem. Bardziej mroczny, choć minimalistyczny „Airmax 98”, płynie niczym fale nad oceanem, zaś podśpiewywany w sposób „orientalny” refren potrafi rozbawić, jak powoli nakręcający się „Hot18banglasz” z cykaczami oraz bardzo spokojnie wchodzącymi dźwiękami (follow-up do siebie) czy niemal rozpędzony do granic wytrzymałości „WJNWJ” oraz nostalgiczne „Hejka”, przypominając troszkę dźwięki z lat 80. oraz Tedasem na autotunie.

Jednak o dziwo najlepiej prezentują się wolniejsze, choć pełne wokalnych przeróbek „Stadnina”, pełna niepokojących klawiszy, czerpiący z mieszanki funkowo-rockowej „Sinusoidalne tedencje” czy mieszający jazz z bardziej „tłustymi” bitami „Amsterdam”. Sir Mich nadal potrafi oczarować swoimi podkładami, nawet jeśli brzmią tandetnie (początek „Drugbox” czy niemal uliczny w przedwojennym stylu „Żelipapą”, parodiujący potem disco), by wystrzelić różnymi modyfikacjami wokalnymi („Nikmi nikmi”) czy dźwiękami inspirowanymi wręcz retro popem („Filozofia WNDB”), a nawet skręcając po indyjskie klimaty (rozpędzony „Fansi 3H”) czy latynoskie („Bailando melo”).

Tedas, jak to Tedas, nie wymyśla jakichś nowych tematów i opowiada niemal o tym samych: sława, kasa, szczęście, imprezy, ale też o przejażdżce rowerem czy o kulturze francuskiej. Nie znaczy to, że robi to w sposób nudny, bo technikę ma mocną (przyspieszyć też potrafi) i bawi się świetnie podczas nagrywania. Na imprezkę nada się idealnie, co chyba było głównym celem tego dzieła.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dwa Sławy – Dandys Flow

dandys-flow-b-iext47362514

Raperski duet Dwa Sławy znany był z serwowania dość ironicznego spojrzenia na świat za pomocą bardzo krzywego zwierciadła. Tak było w przypadku kozackich „Ludzi sztosów”, ale Rado z Astkiem chyba zaczynają czuć zmęczenie tym wizerunkiem. Dlatego pierwszą reakcją na „Dandys Flow” może być konsternacja i szok.

Otwierający całość „Catering” brzmi bardzo współcześnie – zapętlona wokaliza, pulsująca elektronika, długie pasaże smyczków. Im dalej, tym coraz bardziej nieoczywiste szlaki przechodzimy. Nie brakuje tutaj skrętu w stronę r’n’b spod znaku The Weeknd („Piotr Pan”), minimalistyczna perkusja z zabarwieniem etnicznym („ATCS”, „Mogłoby się wydawać”), by w refrenie przyłożyć dubstepem, zaatakować agresywniejszą elektroniką („Furia”) i nawet zaatakować dyskotekowe parkiety („Pengaboys”) czy inspirować się The Streets („Estrogen”, który wydaje się być odpowiedzią na „Testosteron” Kayah). Rozrzut i strzał stylistyczny jest duży, ale udaje się zachowac w tym wszystkim spójność, co jest zasługą obydwu Sławów. Tutaj bity są zasługą głównie Marka Dulewicza, ale swoje dorzucił także P.A.F.F. (autor słynnego hymnu San Escobar), SoDrumatic czy Julas (powoli rozkręcające się „Zabierz mnie gdzieś”). Wiem, że dla wielu to skręcanie w stronę bardziej elektronicznych bitów, ale nie wywołuje to takiego rozpaprania jak chociażby u Tego Typa Mesa. Tutaj jest bardziej zachowawczo, chociaż ortodoksi i tak będą wściekli.

Panowie kompletnie odcinają się od poprzednika, chociaż nawijkę nadal mają pierwszorzędną. Nie brakuje zarówno dowcipnych hasztagów, wystrzałowych metafor (całe „Pengaboys”, gdzie m.in. Na moje wielowymiarowe metafory muszę sobie kupić drukarkę 3D)  gry słów („Tough Love”), odrobiny humoru (zakamuflowane „Outro”) oraz pomysłowego storytelling („Zabierz mnie gdzieś”).  A o czym mówią? Zarówno o swojej popularności, zmęczeniu życiem, relacjach damsko-męskich czy rozładowywaniu negatywnych emocji. Nie brakuje także przyspieszeń oraz inteligentnych obserwacji, ale to musicie sami się przekonać. Mi najbardziej chwyciło „Tough Love”, „Pengaboys” oraz refleksyjne „A może by tak”.

„Dandys Flow” to tym razem poważniejsze oblicze Sławów. Ci, co pokochali kompletnie miażdżących „Ludzi sztosów”, to nie znajdą tutaj dla siebie zbyt wiele, zaskakując bardziej dojrzałym spojrzeniem na świat. Dużo jest rozkminiania, ale i refleksji. Nieoczywisty miks, ale z wysokiej półki.

8/10

Radosław Ostrowski

Tede & MłodyGrzech – Goooo!

goooo

Skoro jest karnawał, to potrzebny jest taki album, który idealnie będzie pasował na imprezkę. Dlatego takie wydawnictwo trafiło mi (prosto z Internetu) dzieło autorstwa Jacka Granieckiego, czyli Tedego. Raper tym razem po wsparcie Młodego Grzecha i skleił swoje kawałki z ostatnich wydawnictw, mieszając je… z tanecznymi klasykami lat 90.

Zaczyna się od krótkiego intra, gdzie podkład zwięto prosto od Nasa i otrzymujemy krótkie wyjaśnienie, dlaczego powstało to dzieło („zajebmy dresiarzom ich dresiarską muzykę”). Sklejka polega na tym, że podkład jest taneczny, a nawijka jest Tedego. Wyobraźnie połączenie takich wykonawców jak Vengaboys, Haddaway, Robert Miles czy Alexia, a w tle nawija pan Tedeusz z „kurta_rolsona” i „Vanillahajs”. I tak mamy takie prawdziwe petardy w postaci „Ej ziomek” (w tle „Vamos a la play la” Loony), gdzie wszystko strzela i wybucha, „Martwe ziomki” (tutaj mamy „Believe” Cher), „Nie banglasz” (nieśmiertelne „Coco Jambo” Mr. President) czy „Wyje wyje bane” („Children” Roberta Milesa). A jeśli jeszcze wam mało, to jeszcze jest strzelający „John Rambo” (w tle – a jakże by inaczej „Boom Boom Boom” Vengaboys), naszpikowany elektroniką „Feat” (ja wolę oryginał, a podkład wzięty od DJ Intrafica i jego „Live”) czy „Michael Kors”, gdzie gościnnie udziela się Abel („What Is Love” Haddawaya).

Żeby jednak nie było, jest jeden mocny kiks.  Dziwaczna dla mnie jest „Pażałsta”, do której podkład jest tak porąbany, że nie da się tego słuchać (a refren z echem naszego gospodarza – koszmar, tak jak wrzucenie w finale Rednex). Na koniec dostajemy bardzo melancholijny „WWA żegna”. MłodyGrzech wykonał niesamowitą robotę na tym blendzie, gdzie kawałki są zgrane ze sobą (poza w/w kiksem). Można ściągnąć to dzieło przez Internet, jeśli ktoś jest na tyle odważny.

8/10

Radosław Ostrowski

Tede – Vanillahajs

Vanillahajs

Jacek Graniecki ksywa Tede to jedna z barwniejszych postaci polskiej sceny hip-hopowej. Weteran działający grubo ponad 20 lat z rozbrajającą regularnością serwuje swoje nowe wydawnictwa realizowane we współpracy z Sir Michem. Po „kurcie_rolsonie” przyszła pora na „Vanillahajs”.

I tak jak na poprzednich albumach, Tede idzie z bitem bardziej współczesnym, pełnym elektronicznych wstawek oraz funkowego sznytu („Vanillaice”), który znamy już przy wcześniejszych płytach. I o dziwo, to właśnie podkład jest najmocniejszą strona tej płyty. Bywa czasami ciepło i bajerancko („Tederminacja” z orkiestrowo-funkowym wstępem), przebojowo (minimalistyczna „Iza Luiza” ze strzałami oraz orientalnymi klawiszami), ale w przeciwieństwie do poprzednich nie jest tak przeładowany. Najbardziej to widać w „Forever ja” (strzelająca perkusja oraz gitara elektryczna), ale nie zabrakło też wtop (cmentarny „Polonez trapez” czy „Michael Kors”), a pojawiający się też audiotune potrafi zirytować („#Hot16Challenge”).

Sir Michu potrafi wspiąć się na wyżyny („Martwe ziomki”), czego nie można powiedzieć o Tedem, który zwyczajnie przynudza.  Nie chodzi tutaj o technikę oraz momenty, gdy po prostu drze się i próbuje śpiewać (refren „Wyje wyje bane” będzie mnie prześladował), ale niemal ciągle opowiada o tym samym (infamia, rap-gra, sława i braggowanie). Wyjątkami od tej reguły są pastiszowa „Pażałsta” (o Putinie), „Świat jest piękniejszy” (gościnnie Te-Tris) oraz funkowa „Ostatnia noc”.

Tym razem pan Tedeusz zaczyna zniżać formę i powoli zmierza do miejsca, w którym już był – w krainie zapomnienia oraz zjadania swojego ogona. Czy to chwilowy stan, przekonamy się pewnie za rok, ale nie wygląda to dobrze.

6/10

Radosław Ostrowski

Pawbeats – Utopia

Utopia

Tego faceta znają fani hip-hopu od strony producenckiej, a także kompozytorskiej. Współpracował m.in. z Pihem, Mioushem czy Biszem. Ale Marcin Pawłowski zwany też Pawbeatsem postanowił wydać własny autorski materiał, co w przypadku producentów nie jest niczym nowym.

Ponieważ Pawbeats ograniczył się do roli producenta, więc jego głosu nie usłyszymy, a Pawbeats stawia zarówno na żywe instrumenty, elektronikę i skrecze. Nie brakuje fortepianu, gitary akustycznej oraz skrzypiec. To połączenie działa naprawdę wybuchowo, choć pewnie ten zwrot jest wykorzystywany bardzo często. Ale wystarczy odpalić otwierający całość „Dzień polarny”, który zaczyna się bardzo delikatnie (pięknie grający fortepian), nawet perkusja jest dość spokojna, jednak zarówno wejście gitary pod koniec oraz przebitki wokalizy działa porażająco. I nawet w tym instrumentarium przebijają się elektroniczne smyczki („Widnokrąg”), dynamiczna gra klawiszy („Martwy piksel”) czy bardziej liryczne kompozycje z poruszającymi skrzypcami („Bracia”) lub trąbką („To jest muzyka”). Nie można też nie wspomnieć dynamicznych, perkusyjnych bitów („Euforia”) oraz skreczach („Dzień polarny”).

W dodatku producentowi udało się ściągnąć rasowych raperów z pierwszej ligi (Zeus, VNM, Tede, Pih, Rahim), a także młodych wilczków (Mam Na imię Aleksander, KęKę, Quebonafide) oraz pań, ubarwiających całość (Kasia Grzesiek, Marcelina). I w zasadzie nie ma się do kogokolwiek przyczepić, gdyż każdy dał z siebie wszystko, nawijka fenomenalnie współgra z bitem (m.in. o rapie, miłości, energii). Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, ale nie mam wątpliwości, że jest to znakomity album rapowany w Polsce.

Więc jeśli nie jesteście fanami hip-hopu, ale szukacie wartego uwagi albumu, to zacznijcie od tego.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Tede – #kurt _rolson

Kurt_Rolson

Tede to jeden z najstarszych raperów, którzy nadal tworzą i nie odpuszczają. Od kilku lat regularnie nagrywa nowe płyty do spółki z producentem Sir Michem. Kolejnym wspólnym dziełem jest „Kurt Rolson”.

I znów jest to dwupłytowy album. Tym razem jednak raper postanowił poeksperymentować z dźwiękami, bardziej naciskając na elektroniczne wstawki, a z żywych instrumentów przebija się… fortepian. Nie brakuje też samplowania w stronę funku i soulu („Stworzeni by wygrywać” czy „Najba Musik”) czy wszelkiego rodzaju cykaczy („Najaraj się Marią”), a nawet rocka („Nic nie jest na zawsze” z gościnnym udziałem perkusisty Adama Tkaczyka i gitarzysty Grzegorza Skawińskiego). Dosłownie jesteśmy bombardowani dźwiękami, a rozwarstwienie może doprowadzić do silnego bólu głowy (pulsujący „Tłek” czy dyskotekowy „Słak Kogz Dupy”), a różnorodność jest tutaj zdecydowanie zaletą, za co należy pochwalić Sir Micha. I tutaj rzeczywiście ilość poszła mocno w jakość.

Jeśli chodzi o Tedego, jednego nie można mu odmówić – technicznie jego nawijka jest naprawdę przednia. Przyśpieszenia, sylabizowanie – tu jest to zrobione bezbłędnie, tylko jak spróbujemy się wsłuchać w treść, to już nie jest tu tak dobrze. Bo ile można mówić o hejterach („Kara’van”, „J23”), braggowania czy obserwacje szołbiznesu. Nie brakuje też autorefleksji („fryderyk_chopin”) oraz obśmianie gimbazy.

Ale to troszeczkę za mało, by nazwać „Kurta Rolsona” znakomitym. Tede sprawia wrażenie trochę niewyżytego faceta, któremu wydaje się, że nadal ma coś do powiedzenia. Ale to tylko czasami udowadnia. Może następnym razem?

7/10

Radosław Ostrowski

Tede – Elliminaticket

Elliminaticket

Album ten był dodawany do biletów na imprezę urodzinową rapera w Mielnie. Tede robi wszystko, żeby 2013 był jego rokiem., dlatego po „Elliminati” serwuje drugą płytę z utworami, które na poprzednim albumie się nie zmieściły.

I tak jak przy poprzednich płytach za produkcję odpowiada Sir Michu. I jest tak jak do tej pory, czyli różnego rodzaju elektroniczne dźwięki, nawet lekko dyskotekowe („Melo Inferno Oryginał” i remix), różnego rodzaju cykacze, modyfikacje dźwięków („Płynę na fali”), autotune czy pulsująca perkusja. Norma i nadal słucha się tego przyjemnie, choć nie ma tutaj niczego, co byśmy już nie słyszeli. Poziom utrzymany, jednym słowem.

Jeśli zaś chodzi o nawijkę, to Tede też mówi o tym, co zawsze – hejterzy, imprezy, Wielkie Joł, hajs, auta, bluzgi i braggi. Też standard, zaś samo flow Tedego i technika są naprawdę dobre. Ale żeby nie było mu źle, raper zaprosił DJ Tuniziano („Wers ssacze”) oraz Wdowę i Setę („H.S.Z.”), którzy dali radę.

Powiem krótko: jeśli nie jesteście fanami Tedego, to odpuśćcie sobie. Reszta wiadomo.

Radosław Ostrowski

Tede – Elliminati

eliminati

Czy chcemy czy nie Jacek Graniecki zwany Tede jest jedną z najważniejszych postaci polskiej sceny hip-hipowej. I bardzo płodnym twórcą, działającym od ponad 20 lat. I teraz po zeszłorocznym „Mefistotedesie” znów serwuje nam podwójny album. I jak wypada „Eliminati”?

Jest bardzo intrygująco. Za produkcję odpowiada już współpracujący od dłuższego czasu Sir Michu, po raz kolejny pokazują na co go stać. Nie brakuje energetyki (tytułowy kawałek), minimalizmu („Tak się robi hip-hop”), elektronicznych cuda wianków („Mainstream”), sampli („To ja twój syn”, „Szklane domy”), mocnych bitów („Jak nie my to ktoo”), ale też lekkości i inspiracji amerykańskim rapem („Jest rap”, „Biały murzyn”) oraz autotune’a. Michu pokazuje, że jest jednym z najlepszych obecnie producentów polskiego rapu (nawet gościnnie nawija w „To takie smutne”), każdy kawałek ma swój wyrazisty klimat, a jednocześnie wpada w ucho.

Gospodarz radzi sobie naprawdę dobrze, choć nie stosuje spowolnień ani przyśpieszeń, jednak jego wyrazista barwa oraz flow jest naprawdę na wysokim poziomie, nawet mimo pewnej wtórności w tematyce – bragi, BMW, fele, hejterzy, Warszawa, ale nie brakuje też tutaj autoironii o Kabatach, blokach, hedonizmie czy o czeskim metanolu, co szalał ostro.

Ale poza TDF pojawiło się tu wielu gości od Abla ze Smagalaz („Metanol”) przez Gurala („300 sekund”), VNMa, Pelego, Numera Raza („Tak się robi remix”), Sety („Mów więcej”, „Fajnie żyć”) do Zgrywusa („Lamba Doorsy”). I wszyscy nie zawiedli.

Tede mówił przed premierą, że to jego najlepszy materiał. I trudno się z tym nie zgodzić, a dzięki „Elliminati” polski rap powoli robi się coraz ciekawszy.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski