The Afghan Whigs – In Spades

In_Spades_%28Afghan_Whigs_cover%29

The Afghan Whigs było jedną z ciekawszych amerykańskich kapel sceny alternatywnej lat 90., ale w 2001 roku doszło do rozpadu. Ale kiedy fani po 10 latach doczekali się reaktywacji, to Dulli bardziej działa jako autorski projekt. „In Spades” to drugi album nagrany po reaktywacji i jest to najkrótszy (mógłby być wydany na winylu). Czy to oznacza, że to słaba płyta?

Nie. Duli wie, co robi i stara się zintensyfikować swoje brzmienie. „Birdland” to dziwaczny opener, gdzie wybijają się smyczki w tle. To jednak tylko zasłona dymna przed bardzo gwałtownym „Arabian Heights” z przesterowanymi gitarami oraz bardzo pokręconą grą perkusji. Zmyłką jest pianistyczny wstęp do „Demon in Profile”, który dalej serwuje cudaczny riff. Ta mieszanka gitar i smyczków narzuca się w pięknym „Toy Automatic” z minimalistyczną perkusją oraz lekko „orientalnymi” riffami w tle. Potem jeszcze dostajemy trąbki i bardziej rozbuchany środek. Równie ciekawy jest akustyczny „Oriole” z cudnymi dzwoneczkami, zmieniający się w mocną, rockową balladę czy bardzo surowego „Copernicusa” ze strzelającą niczym automat perkusją. Nawet cudne „The Spell” (delikatne klawisze i piękne smyczki) z saksofonem na koniec robi świetną robotę.

„In Spades” ciągle zaskakuje, choć pozornie wydaje się ono chaotyczne i niespójne jak pianistyczny „I Got Lost” czy wręcz patetyczny (i znowu z fortepianem) finałowy „Into the Floor”, to wszystko zaczyna układać się w spójną całość. To wszystko jest zasługą mocnego głosu Dulliego, który troszkę (ale tylko troszkę) przypomina Dave’a Grohla z Foo Fighters. Wszystko to połączone niesamowitą wyobraźnią, ciekawymi tekstami oraz aranżacjami tworzy pokręcony i nieoczywisty miks. Smakowity, ciągle odkrywający nowe rzeczy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

The Afghan Whigs – Black Love (20th Anniversary Edition)

Black_Love_%28Afghan_Whigs_album%29

Amerykański zespół rockowy kierowany przez Grega Dulli w zeszłym roku obchodził 30-lecie działalności. I z tej okazji została wydana reedycja nagranej w 1996 roku piątej płyty grupy “Black Love”, która przyniosła im największy rozgłos. Wtedy grupę tworzyli jeszcze: gitarzysta Rick McCullum, basista John Curley oraz perkusista Paul Buchignani.

Razem stworzyli bardzo intrygujący concept album, inspirowany filmami oraz literaturą noir. Że nie będzie przyjemne, przekonujemy się po odsłuchu „Crime Scene Part One” z przygrywającymi organami na początku oraz… odgłosami szyny kolejowych. Dopiero po dwóch minutach wchodzi gitara (drażniąca swoją monotonią, jednak rozkręcająca się coraz bardziej) oraz dość mamroczący głos Dulliego. A wtedy reszta grupy zaczyna atakować i robi się jeszcze mroczniej. Ostrzejsze, brudne riffy w szybkim „My Enemy” doprowadzają do zjeżenia włosów czy bardziej grunge’owym „Double Day” (bardzo mocny, wręcz krzyczany refren). „Blame, Etc.” bardziej skręca w stronę bluesa, gdzie zaskakuje nietypowa perkusja i (pozornie ładne) smyczki, a refren to płynny strzał w ciężkie brzmienie.

I gdy wydaje się, ze zostajemy zmasakrowani, pojawia się wyciszony „Step Into the Light”, chociaż pojedyncze dźwięki gitary świdrują mniej przyjemnie (niczym syrena). Równie zaskakujące jest bardziej intensywne pod względem riffów „Going To Town” z dziwaczną elektroniką w tle, a „Honky’s Ladder” to powrót grunge’owej psychodelii. Równie niepokojący jest minimalistyczny „Night by Candlelight”, ale w połowie dochodzi do emocjonalnej eksplozji w czym pomaga klawesyn oraz solo smyczkowe. Prawdziwym ogniem atakuje niemal progrockowy „Bulletproof” z nakładającymi się perkusjonaliami, szybkim wstępem klawiszowym oraz zadziorniejszymi riffami czy pełen popisów gitar „Summer’s Kiss”, a wszystko dopina klamrą epicki(ale 8-minutowy) „Faded”, gdzie mamy fortepian, niemal „reggae’ową” gitarę oraz spokojną perkusję.

Poza zremasterowanym dźwiękiem, wydawcy dodali (co nie jest niczym nowym w tego typu wydawnictwach) dodatkowy materiał. Najbardziej warty uwagi z tego zbioru jest druga część „The Crime Scene”, akustyczny „Go To Town” z dziwacznym echem w tle oraz instrumentalny „Leaving Town”. Nie zmienia to faktu, że ta edycja est absolutnie udana i zachęca do bliższego zapoznania się z zespołem. Zwłaszcza, że nie dawno wydał nowy album.

8/10

Radosław Ostrowski