The Baseballs – Hit Me Baby

Hit Me Baby

Tych trzech chłopaczków z Niemiec obserwuje od niemal początku swoje drogi. Sam, Digger i Basti konsekwentnie wyglądają jakby zostali zahibernowani na 65 lat, ciągle lubią rock’n’rolla oraz rockabilly. Do tej pory wydali aż pięć płyt (włącznie ze świątecznymi klasykami) I w zeszłym roku zrobili kolejny album w swoim niepodrabianym stylu. Czy to znaczy, że będzie nudno?

Absolutnie nie, bo nadal panowie się bawią podczas grania. Gitarka tnie łagodnie I skocznie, podobnie jak sekcja rytmiczna z fortepianem. Muszą też pojawić się pstryknięcia oraz wspólnie śpiewane fragment. Na czym polega zabawa? W rozpoznawaniu piosenek, bo wzięto bardzo znane przeboje na warsztat, kompletnie zmieniając aranżację. Utrudnia to skojarzenie, chyba że zaczniecie wsłuchiwać się w tekst. A co przerobiono? Zaczęło się od “Back for Good” Take That, jednak w prawdziwą konsternację wprawiło mnie “Survivor”, chociaż po wstępie pianistycznym powinienem się domyślić. Takich niespodzianek jest cała masa, a rozpoznanie utworów Ace of Base, R. Kelly’ego, Cher, Josha Grobana czy Spice Girls nie będzie takie proste jak się wydaje. Przynajmniej jeśli chodzi o muzykę. “Let’s Talk About a Sex” zmienia się w romantyczną balladę z ciepła gitarą i chórkami, zadziorniejszy stał się “…Baby One More Time” z saksofonami w finale, “Shackles (Praise You)” niemal pędzi ku dzikim preriom, by ustąpić miejsca dzikiemu “Daylight in Your Eyes”. Więcej piosenek nie podam, bo nie chcę wam psuć zabawy.

“Hit Me Baby” to przykład na to, że nawet grając w kółko tą samą muzykę można robić to w ten sposób, by nie wywoływać znużenia. Panowie śpiewają cudnie I odnajdują sie w tej konwencji jak ryba w wodzie, sama muzyka bardzo pozytywnie zaskakuje (choć niby znamy te sztuczki) I trudno nie uśmiechnąć się w trakcie słuchania. Ja przynajmniej nie potrafiłem i wierzę, że jeszcze parę osób też się będzie na tym świetnie bawić.

8/10

Radosław Ostrowski

The Baseballs – Game Day

Game_Day

Tych trzech Niemców konsekwentnie działa jako cover band, czyli nagrywa piosenki już raz napisane. Co ich wyróżnia? Oni nagrywają nowe utwory, tylko że one brzmią jakby powstały w latach 50. i 60., utrzymane w stylistyce rock’n’rolla i rockabilly. Pozornie „Game Day” nie wyróżnia się na tym polu.

Nie zabrakło oczywiście przeróbek takich topowych wykonawców jak Lordi („Royals”), Lana Del Rey („Video Games”), Rihanna („Diamonds”). Ale po raz pierwszy pojawiają się ich własne utwory pachnące rock’n’rollem, czyli mamy tutaj gitarkę elektryczną, perkusję, bas i pianino. Tempo jest dość szybkie, melodie proste, ale wpadające w ucho, pojawiają się też zgrabnie wplecione chórki. Czyli jest tak jak zawsze. A i nowsze piosenki takie jak „Let It Go” czy „My Baby Left Me for a DJ” są bardzo zgrabnie wplecione do całej reszty, zaś głosy Sama, Bastiego i Diggera są tak wpasowane w konwencję, że mucha po prostu nie siada (Elvis byłby z nich dumny). Najbardziej z tego zestawu wyróżnia się folkowe „On My Way”, mocne „Bull’s Eye”, akustyczne „What You Want” czy porywający „King Kong”, a jeśli chcecie poczuć stary klimat i jednocześnie zabawić się, to ten album jest idealny. Zarówno dla starszych jak i młodszych słuchaczy – oldskul zrobiony tu i teraz.

8/10

Radosław Ostrowski