Armia umarłych

Zack Snyder jaki jest, każdy widzi. Jedni go kochają, inni kochają nienawidzić. Esteta, któremu bliżej jest do Michaela Baya, choć próbuje być bardziej poważny i dojrzały. Efekt może być tylko jedno: śmieszność. Po zakończeniu swojej przygody z uniwersum DC, reżyser poszedł na deal z Netflixem, by nakręcił jaki mu się k****a podoba, za ile chce i z kim chce. Więc co zrobił nasz uzdolniony twórca? Postanowił zrobić heist movie podczas apokalipsy zombie – brzmi super i daje spore pole do popisu, prawda? Tylko, że nakręcił to Zack Snyder, więc efekt jest… eeeeeeeeeeeeee.

armia umarlych1

Sam pomysł jest prosty: pewien japoński biznesmen wynajmuje grupę najemników, by zgarnęła jego kasę znajdującą się w kasynie w Las Vegas. Problem w tym, że Las Vegas wygląda jak Manhattan z „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera. Miasto jest otoczone murem z kontenerów, przy nim jest obóz dla uciekinierów, a wszystko nie jest przez nikogo pilnowane. Wszędzie jest za to od cholery zombiaków, więc trzeba się uzbroić po zęby. Plan jest prosty: wejść do środka, zabrać 200 milionów baksów i spierdalać helikopterem znajdującym się na dachu. Gang może dla siebie zabrać jedną czwartą sumy. Ferajnie dowodzi Scott Ward, razem z nimi są dawni kumple z woja, niemiecki kasiarz oraz szef ochrony zleceniodawcy, któremu nikt nie ufa. Ja też nie, bo zdradę ma na pysku namalowaną.

armia umarlych2

Z jednej strony Snyder nie udaje, że robi coś więcej niż planował, ale nawet tego nie jest w stanie porządnie zrealizować. O ile początek, gdzie poznajemy przyczynę epidemii oraz jej rozwój w Mieście Hazardu jest świetny (Viva Las Vegas), dalej dzieją się rzeczy co najmniej zadziwiające. Po pierwsze, postacie – poza Wardem, granym przez Dave’a Bautistę – nie mają żadnej zarysowanej motywacji i są w zasadzie jednowymiarowi niczym kartka papieru. Po drugie, cała intryga jest przewidywalna i ma tyle pobocznych wątków: matka wdzierająca się do miasta po hajs, sanitariuszka-córka Warda – a jakżeby inaczej – ruszająca jej na odsiecz, zdrajca z własnym, ukrytym planem. Nawet wszyscy zaczynają się zachowywać jakby inteligencja została im obniżona za pomocą lobotomii. Tutaj bryluje córeczka-i tak pójdę z wami, c***a mi zrobisz, doprowadzając mnie do szewskiej pasji.

armia umarlych3

Jeszcze gorszy jest Snyder, który film wyreżyserował, wyprodukował, napisał (nie sam) oraz… sfotografował. Jezu Chryste, ostatni aspekt wyróżnia się zaskakującą ilością nieostrych, rozmytych kadrów. Nawet jeśli był to celowy zabieg, mający wywołać poczucie izolacji i osamotnienia, wywoływał jedynie dezorientację. Za dużo skupienia na detalach, choć jest parę ładnych widoków. Ale jeszcze bardziej wkurzało mnie parę pomysłów, które nie zostały wykorzystane, choć zapowiadało się coś zajebistego. Na przykład piła do mordowania zombiaków, ostatecznie zostaje użyta do… zrobienia drzwi przez ścianę czy zombie ożywiające pod wpływem deszczu, o czym słyszymy. Tylko słyszymy. Rozumiecie, o co chodzi? Nawet zombiaki posiadające IQ i dowodzące innymi zombiakami nie mają żadnego znaczenia.

armia umarlych4

Nawet aktorzy, którzy dają z siebie wiele, nie mają zbyt wiele pola do manewru. Powiem tylko, że szoł kradnie kilka postaci z drugiego planu: od zajaranego kasiarza Dietera (cudny Matthias Schweiglofer), wyluzowaną pilotkę (rozbrajająca Tig Nataro) po zaprawioną w boju Kojot (mocna Nora Arnezeder). Próby zbudowania jakichś głębszych relacji brzmią sztucznie i nieprzekonująco, co jest spowodowane bardzo mechanicznymi dialogami.

Snyder od dawna nie wywołał we mnie tak skrajnych emocji. Akcja ma fajne momenty, lecz jest przeładowana takimi absurdalnymi decyzjami, że miałem to wszystko gdzieś. Jak można było tak zmarnować potencjał? A Netflix straszy, że będzie robił uniwersum wokół tego filmu.

5/10

Radosław Ostrowski

Grzechotnik

Katrina razem z córką wyruszają do nowego domu, by zacząć sobie życie od nowa. Ale podczas podróży w Teksasie psuje się samochód i trzeba wymienić oponę. Dziewczynka troszkę oddala się od auta i zostaje ukąszona przez węża. Na szczęście znajduje się blisko kamper, gdzie pewna kobieta decyduje się jej pomóc. Po zabraniu jej, wymianie opony oraz przyjazdu do szpitalu okazuje się, że ceną za zdrowie jej córki jest… czyjeś życie, które matka musi kogoś pozbawić. Musi to zrobić do zachodu słońca, czyli za kilka godzin.

grzechotnik1

Netflix taśmowo produkuje swoje filmy, przez co jakoś zazwyczaj jest albo średnia, albo słaba. Zwłaszcza dotyczy to głównie kina gatunkowego z naciskiem na horror, akcję oraz SF, czyli tanie, proste w realizacji rzeczy. i wygląda na to, że film Zaka Hilditcha tego nurtu nie zmieni. Pomysł wydawał się prosty, czyli kobieta postawiona pod ścianą zostaje zmuszona do podjęcia dramatycznej decyzji. Cała akcja z wężem, ukąszeniem oraz „wymianą” życie za życie miała w sobie naprawdę duży potencjał. Co można zrobić dla ratowania życia najbliższych, do czego można się posunąć. Sam początek, gdzie czuć napięcie oraz poczucie beznadziei naprawdę potrafi złapać za gardło. i jest tak mniej więcej przez połowę filmu, gdy naszą bohaterkę jeszcze osaczają ofiary tego całego rytuału.

grzechotnik2

Jednak potem całe to napięcie oraz klimat zwyczajnie siada. Reżyser niemal desperacko rozciąga całą historię, która bardziej pasowałaby na krótki metraż. Rozumiem dylematy oraz rozterki Katriny (dobra Carmen Ejogo), zmuszonej do popełnienia morderstwa. Bo nikogo nie zabiła, bo to wbrew jej kodeksowi etycznemu. To rozumiem i początkowo jest dodatkowym źródłem budowania napięcia (choćby scena w szpitalu z próbą zabicia umierającego staruszka), ale z czasem staje się to irytujące. Sytuację próbuje ratować niejednoznaczny finał oraz poprzedzający go akcja w kanionie. Jednak reżyser kompletnie się tutaj gubi, a wszystko przestaje zwyczajnie interesować. Drugi plan jest tutaj ledwo zarysowany, przez co jest zwyczajnie niezbyt interesujący.

grzechotnik3

„Grzechotnik” to kolejny horrorowi średniak od Netflixa. Intrygujący pomysł nie zostaje w pełni wykorzystany, by zostać przemielonym w niezbyt straszny, pozbawiony głębi horrorek.

5/10

Radosław Ostrowski