Pink Martini – Je dis uoi!

Pink_Martini_-_Je_dis_oui%21

Jedna z najsłynniejszych orkiestr muzyki rozrywkowej, grająca nieśmiertelne standardy muzyki światowej powraca. Cudnie śpiewająca China Forbes oraz mózg grupy, pianista Thomas Lauderdale po dwóch latach (i albumie nagranym z The von Trapps) daje kolejnego pozytywnego kopa.

„Je dis oui!” może sugerować, że tym razem spędzimy czas we Francji. Potęgowane jest to wrażenie przez otwierający całość zwiewne „Joli garcon” – zaczynające się delikatnym popisem fortepianu i smyczków, by potem wystrzelić sambą, gdzie dęciaki mają szansę się wykazać. Jednak język francuski nie jest jedynym, który będzie nam towarzyszył w tej eskapadzie, bo jest też angielski i portugalski. Równie lekkie i wręcz taneczne jest „The Butterfly Song”, gdzie wybija się chórek w tle oraz delikatna gra dęciaków. Odrobinę większy rozmach połączony z orientalnym klimatem (perkusja, smyczki, flety) czuć w bajkowym „Kaj Kolah Khan”. Nawet gitara elektryczna brzmi cudownie. I następuje po tym krótkie spowolnienie w sentymentalnym „Ov Sirun Sirun”, tym razem śpiewanym przez… mężczyzn. Bardziej melancholijna jest „Love for Sale”, gdzie dominuje fortepian z oszczędną perkusją. Jedynie końcówka ma większy rozmach, gdy odzywa się trąbka oraz smyczki.

Zmienia się całkowicie klimat, gdy słyszymy „Solidao” zaczynający się rzewnymi smyczkami i trąbkami, by zakręcić w bardziej południowoamerykańskie rytmy. Chociaż ta mandolina i chórek w tle zaskakuje. I kolejna wolta, tym razem w Orient w „Al Bint Al Shalabiya” – chórek, delikatna gitara, flety, nawet akordeon pasuje tutaj idealnie, a także w prześlicznie zaaranżowanym „Askim Baradi”. Odzywa się też klasyczny fortepian w rozmarzonym „Finnisma Di”. I tak mógłbym wymieniać, ale nie byłbym stanie opisać tej palety dźwiękowych barw. Zwłaszcza, że muzyków wspomagają tacy goście jak Rufus Wainwright (czarujący „Blue Moon”) czy Timothy Nishimoto (barwna „Pata Pata”).

„Je dis oui!” potwierdza klasę oraz elegancję zespołu Pink Martini. Mozna wykorzystać ten album jako przewodnik po świecie muzyki światowej i nie ma szansy na znużenie.

8/10

Radosław Ostrowski

Pink Martini & The Von Trapps – Dream a Little Dream

Dream_a_Little_Dream

O 15-osobowej grupie Pink Martini już pisałem w trakcie opowiadania o płycie „Get Happy„. Tym razem orkiestra pod wodzą Thomasa Lauderdale’a tym razem połączyła siły z grupą The Von Trapps, która zajmuje się śpiewaniem.

I tak jak poprzednio podróżujemy po muzyce całego świata, sięgając po standardy światowej muzyki rozrywkowej. O ile jeszcze początek (śpiewana a capella „Storm”) może budzić zaskoczenie, a tyle już „Kuroneko no tango” już nie budzi wątpliwości. Smyczki, delikatna perkusja, fortepian – to Pink Martini, zaś wokal Chiny Forbes nadal sprawdza się w tych żonglerkach dźwiękowych i gatunkowych. Jest bardzo lekko, kolorowo i elegancko, nawet jeśli te piosenki słyszeliśmy już w kilkunastu wersjach (nieśmiertelne „Dream a Little Dream” z gitara akustyczną, fortepianem, banjo, harfą i chórkiem czy „Fernando” okraszone hiszpańską dynamiką – perkusyjkami, gwizdkami i dęciakami). Także język się zmienia: od angielskiego przez japoński, niemiecki (jodłujące „Die Dorfmusik”) czy francuski, co absolutnie nie przeszkadza w odbiorze i całkiem niezłej zabawie. I jest parę utworów śpiewanych a capella przez chórek (czyli The Von Trapps), ale ten dość spory rozrzut i chaos sprawdza się.

Niby nie jest to nic, czego już byśmy nie znali w przypadku Pink Martini, ale jest to naprawdę udana i bardzo ciekawa płyta. Taka, przy której ma się bardzo przyjemne sny.

7/10

Radosław Ostrowski

Pink Martini – Get Happy

Get_Happy

Ten zespół to w zasadzie duża, bo 15-osobowa orkiestra zajmująca się graniem standardów muzyki rozrywkowej. I tak działają od 1994 roku pod wodza pianisty Thomasa Lauderdale’a i wokalistką Chinę Forbes. Teraz pojawiła się szósta płyta i tym razem zespół zaszalał.

„Get Happy” zawiera praktycznie wszystko i przez wiele krajów, zapraszając różnych wokalistów: nie tylko panią Forbes i przez różne gatunki: od jazzowych standardów przez tango aż do muzyki azjatyckiej i orkiestrę. Będziemy słyszeć piosenki po angielsku a także po niemiecku, japońsku, hiszpańsku i turecku. Niby brzmi to bardzo oldskulowo i elegancko, ale jednocześnie jest to zaskakująco nowoczesny album, choć rozrzut językowy i tematyczny jest przeogromny. Od dęciaków przepiękne skrzypce („Yo te quiero sempre”) do eleganckiego fortepianu („I’m Waiting for You”) i orientalnych dźwięków (cymbały w „Omide zengedani”), ze zmianami tempa włącznie. Taki miszmasz może wprawić w konsternację i wywołać spory zawrót głowy. Nie mniej jest to naprawdę przyjemna płyta, która wydaje się odpowiednia na czas jesienny, nawet jeśli pojawiają się wielokrotnie śpiewane „Quezas, Quezas, Quezas” czy „Sway”.

Drugi spory rozrzut to wokaliści. Poza Chiną Forbes prezentująca się w wielkiej formie (ostatnio przebyła operację strun głosowych), mamy tutaj m.in. Rufusa Wainwrighta („Kitty Come Home”), Storm Large („Quezas, Quezas, Quezas” i „Până când nu te iubeam”), Meow Meow („I’m Waiting for You” śp[iewane po chińsku) czy zmarłej w zeszłym roku Phillis Dyler („Smile”). Wszyscy wypadli naprawdę świetnie, uatrakcyjniając ten dość chaotyczny album.

Rzeczywiście, Pink Martini dało sporo happy tym albumem. Choć nie wszystkim ten rozrzut może się spodobać.

7/10

Radosław Ostrowski