
Polski zespół Tides from Nebula to jeden z nielicznych grup, grających muzykę instrumentalną, czyli rock progresywny. 3 lata temu swoim „Eternal Movement” przykuli moją uwagę, ale ekipa Macieja Karbowskiego nie odpuszcza i znowu gra swoją kosmiczną muzykę. Nie inaczej jest w „Safehaven”.
Czwarty album zawiera tylko osiem utworów, ale aura jest niesamowita. Właściwie jak to opisać? Kwartet – po raz pierwszy – sam wyprodukował całość bez wspierania się innymi. Czuć ten kosmos już w utworze tytułowym, z eterycznymi klawiszami, monotonnie uderzającą perkusją oraz konsekwentnie przycinającej gitary. Paleta dźwięków staje się silniejsza, słychać nawet kobiecą wokalizę. Kiedy wydaje się, że wszystko nabierze przyspieszenia, następuje wyciszenie i odzywają się klawisze. I można odnieść wrażenie, iż jesteśmy w przystani. To było jednak tylko uśpienie czujności, gdyż nagle wszystko staje się złowrogie, perkusja wali jak szalona i budzi się strach. „Knees to the Earth” zaczyna się dziwacznym galopem klawiszy z perkusją, do której dołączają się mocniejsze wejścia gitar. Wtedy szybkie tempo ustępuje rozmachowi i kopniakowi, by – jak zwykle – doszło do uspokojenia. Na krótko, riffy rozkręcają zabawę (gitara nawet świdruje), perkusja naparza z całej siły doprowadzając do mocnego finału.
„All The Steps I’ve Made” wydaje się być kontrastem dla poprzednich utworów, rozkręca się on bardzo powoli, a gitara delikatnie maluje obrazy. I tak w połowie głos biorą inne instrumenty, jednak robią to bez agresji i chamstwa, mimo silnego natężenia. Podobnie jest z „The Lifter” z minimalistyczną perkusją i silniejszym basem oraz rozmarzonym środkiem. „Traversing” zaczyna się od mocnego uderzenia, jednak będącego czymś w rodzaju echa, brzmiącym z daleka, ale to trwa krótko. Dalej jest już normalnie z cudowną elektroniką i agresywniejszymi gitarami nakładającymi się w połowie utworu. „Colour of Glow” intryguje elektronicznym basem na początku oraz cykaczami w tle (to najbardziej wyciszony utwór w zestawie).
A na sam koniec wisienki na torcie – przepiękny „We Are the Mirrors” z nieziemskimi gitarami wspieranymi przez kosmiczną elektronika oraz rozpędzoną sekcję rytmiczną. „Home” – utwór ku pamięci zmarłego w tym roku Piotra Grudzińskiego, gitarzysty Riverside – ma tak kozacką sekcję rytmiczną wspieraną przez delikatną gitarę, że nie da się nie wzruszyć. Po prostu odlot, a fani instrumentalnego gitarowego grania muszą nabyć ten album. Kwartet znowu jest w formie.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski


