
Wielokrotnie poznawałem dorobek tej metalowej grupy kierowanej przez niezmordowanego Titusa. Kiedy pojawiły się wieści, że grupę opuszcza perkusista Ślimak, przyspieszyło to moją decyzję w zapoznaniu się z nowym, ostatnim materiałem w klasycznym składzie grupy.
I jest ostro, ciężko, agresywnie, ale i melodyjnie. To mordercze tempo jest odczuwalne już przy „Let’em Bleed”, gdzie wszystko pędzi w galopującym tempie, pozwalając sobie na odrobinę spowolnienia przy refrenie. Nie inaczej jest w przypadku speedowego „Monkey Mosh”, niemal pędzącej na sterydach czy bardziej surowym, ale pełnym popisów gitarowo-perkusyjnych „Sociopath” (w refrenie przewija się w tle takie echo, które buduje odrobinę niepokoju). Czasami gitara sprawia wrażenie lekko podchmielowej (początek „Become a Bitch”), unosi się mocno duch Black Sabbath (epickie i wręcz marszowe „Thy Will Be Done” z riffem w środku przypominającym… muzykę z Commodore czy innej starej konsoli gier) czy przyspieszonego punka („50? Don’t Slow Down”), wprowadzając chaos i zadymę („The Cannibal” z orientalnym środkiem czy „Diamond Throats”).
Miało być więcej łojenia oraz masakrowania przeciwników? I jest, aczkolwiek wyjątkiem od tej reguły jest powolny, ale ciężki finał w postaci „After The Vulture”. W zasadzie trudno wyróżnić i wyłuskać poszczególne utwory, a Titus ze swoim gardłem drze się, dając takiego ognia jakiego nie było na naszym podwórku od bardzo dawna. Kwasożłopy mocno trzymają za pysk i nie puszczają aż do samego końca. Mogę tylko pozazdrościć im energii, mimo ponad 30 lat grania na scenie, chociaż można odnieść wrażenie przesytu.
7,5/10

