Pjus – SłowoWtóry

słowowtory

Pamiętacie taki skład 2cztery7? Jego trzeci członek Pjus tym razem zrealizował kolejną solową płytę. Ale jeśli myślicie, że będzie tak jak zawsze w tego typu projektach, to się myślicie? Pjus po przeszczepie implantów uszu postanowił zrobić bity i napisać teksty, ale to zaproszeni goście je wykonują. U nas nie jest to spotykana praktyka, co jeszcze bardziej intryguje. Jakie powstały połączenia?

Początek to wręcz bombastyczne, ale bardzo klasyczne w formie “Callarm” pełne skreczy, mocnych riffów gitarowych oraz uderzeń dęciaków na początku. Jazzowe wstawki są mocno obecne w ironicznym “Z tłustymi i w tłuszczy”, by wejść w mroczno-minimalistyczne “Złowo” zabarwione niemal etnicznie brzmiącym refrenem od Rosalie. Równie odrealniony jest pełen elektroniki oraz mocnej perkusji “Coffee Paste” oraz idący ku ciepłym dźwiękom “Niewielka Warszawska”, płynnie bujająca tak, jakbyśmy cofnęli się do West Coast lat 90. Wszystko się zmienia w niemal mechanicznym, pełnym gitar “Nasztukawszy”, gdzie wokalnie udziela się… Tymon Tymański ze swoim niemal obojętnym głosem. By nie zanudzić, “Na rogu świata” pędzi na złamanie karku, mieszając staroszkolny sposób z mocnymi oraz gęstymi perkusjami z przestrzennymi klawiszami oraz ciepłymi klawiszami w tle oraz bardziej minimalistyczny “Lakokalips”, gdzie – niestety – refren śpiewany na autotunie przez niejakiego Głośnego, brzmi paskudnie i jest najpoważniejszą wadą całej płyty. Powrót do bardziej dynamicznego, wręcz łamanego popisu serwuje śpiewane “Poloveanie”, skręcający we współczesny pop, zrobiony jednak ze smakiem. A Martina M. wykonująca ten utwór mocno zapada w pamięć. Tak samo jak minimalistyczno-cykająco-jazzowy (ach ten saksofon) “Promyzeusz” czy pełne wręcz kosmicznie smielonych dźwiękow “Odpyski”.

Ilość gości robi tutaj imponujące wrażenie. Są zarówno weterani pokroju Vienia, Pelsona,  Włodiego czy Tego Typu Mesa, młodych bezczelnych robiących od lat zamieszanie pokroju Sariusa, Kuby Knapa, Spinache’a czy Rasa, jak też osoby spoza środowiska hip-hopu (Tymon Tymański, Kortez). I ci wszyscy goście wykonali fantastyczną robotę, nadając swoim flow prawdziwego kopa oraz zgrywając się w pełni z bitami. Do tego inteligentne teksty o kulturze, hazardzie, kopiowaniu czy… nadwadze.

Pjus dokonuje prawdziwego popisu muzyczno-tekstowego, co mogło się wydawać dziwacznym pomysłem. W naszym kraju przyjęło się, że raperzy sami sobie piszą teksty, a nie ykonują czyjąś robotę, bo inaczej nie będą autentyczni. Ale jak widać paru osobom to kompletnie nie przeszkadzało, dopełniając te wariackie, inteligentne teksty z kapitalnymi bitami. “SłowoWtóry” to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie dla fanów rapu.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Vienio – Etos 2

Etos_II

Ziomy i ziomale, pora jeszcze sobie przypomnieć to, czego nie zdążyłem wysłuchać w roku ubiegłym. Czymś takim na pewno był kolejny solowy album Vienia nazwany „Etos 2”, gdzie członka Molesty wsparli bitami The Returners i Pereł. I co z tego wyszło?

Jeśli chodzi o bity, jest to bardzo oldskulowe brzmienie pachnące latami 90-tymi. „Klasyczne” uderzenia perkusji, prosta elektronika oraz samplowane dźwięki – to poniekąd standard oldskulowego stylu. I w zasadzie nie dostajemy tutaj niczego nowego – czasem przewija się gitara elektryczna („Nie muszę być…”), inspiracja jazzem i funkiem (trąbki w „Sk8 Official” czy „Wszystko jest w ruchu”). Ale mimo tego „Etos” bywa dość przynudzający (skity sprawiają wrażenie dorzuconych na siłę), jednak same bity prezentują się nieźle orientalna „HH Karawana”). Tylko ta oldskulowość w połączeniu z surową nawijka Vienia nie sprawdza się. Ale to wina raczej samej nawijki Vienia – mocno archaiczną, wolną i odpychającą z mało zaskakującym frazami czy refleksjami o hip-hopie.

Sytuacji nawet nie ratują goście, którzy parę razy kradną szoł gospodarzowi (m.in. Sokół, Ten Typ Mes czy Sokół), więc „Etos II” tak naprawdę niespecjalnie wybija się z grona przeciętności. Przesłuchać można, tylko po co marnować czas?

5/10

Radosław Ostrowski


Vienio – Profil pokoleń vol. 1

profil_pokolen

Mówi się, że w hip-hopie nie dzieje się nic ciekawego, z czym nie do końca się zgadzam. Do rąk moich trafił dość intrygujący album „Profil pokoleń vol. 1” niejakiego Vienia, współtwórcy legendarnej Molesty. W tym albumie raper postanowił na nowo nagrać utwory polskich niezależnych artystów lat 80. i 90. Brzmi ciekawie? Ale efekt nie do końca spełnił oczekiwania. Po kolei.

Za produkcję odpowiada niejaki Pereł, który całkiem nieźle sobie radzi, choć idzie w trochę bardziej oldskulowego brzmienia, co czasem wydaje się średnie („Moja krew” z marszową perkusją nie brzmi zbyt dobrze), ale jednak pojawiają się dość ciekawe eksperymenty jak w „Cząstce mnie” z reggae’owym fortepianem czy „Elektroniczna cywilizacja” z masą elektronicznych dźwięków. To są przykłady pomysłowego łączenia dźwięków. Szkoda, że reszta nie dorównuje tym perełkom. Sama nawijka Vienia jest całkiem przyzwoita i słucha się tego bez przeszkód. Vienio całkiem zgrabnie interpretuje na nowo starsze utwory, co akurat jest plusem.

Ale żeby nie było tak do końca słodko pozostaje jeszcze ostatnia kwestia – goście. Cały problem polega na tym, że są oni w zasadzie ograniczeni do refrenów. Z drugiej strony, na jakim albumie hip-hopowym mógł się pojawić, m.in. Kapitan Nemo, Sztywny Pal Azji, Tomasz Lipiński czy Dezerter. Jedyny poza rapującymi Mr. Bormanem i Mioushem facetem, który ma więcej do powiedzenia jest Jarex z Bakshishu. Dlaczego nie można było tego zrobić z pozostałymi? Nie wiem.

Sam pomysł na tą płytę był więcej niż ciekawy, ale chyba liczono na więcej niż to, co ostatecznie wyszło. Może przy drugiej części (wydaje mi się, że jednak będzie) wyjdzie lepiej.

6,5/10

Radosław Ostrowski