VNM – Halflajf

vnm-halflajf

Jeden z młodszych i bezczelnych polskich raperów, który założył własną wytwórnię (od zeszłego roku) De Nekst Best. VNM konsekwentnie tworzy swój styl, mieszając bragowanie z odrobiną osobistej refleksji. Teraz jednak wraca z piątym wydawnictwem jeszcze z zeszłego roku. „Halflajf” (pół życia) wydawało się, że będzie bardziej do rozkminiania, ale co z tego wyszło?

Utworów jest 13, ale nie należy być aż tak przesądnym. Za bity odpowiadają prawdziwy spece jak Johnny Beets, Deemz czy SoDrumatic. Początek jest prosty i nawet liryczny, bo „naiVe” ma ładny fortepian z wplecionymi, prostą elektroniką, by pod koniec zmienia się tempo pod r’n’b („falujące” tło). I wtedy pojawia się dźwiękowy mindfuck w postaci połamanej „Zmiany”, pełnej dubstepowej perkusji i przerobionych wokaliz w tle. To akurat nic, bo tutaj Tomek próbuje śpiewać. Wreszcie pojawia się (oczywiście) przewodzący fortepian z nieoczywistym wokalem w tle i minimalistyczną perkusją na „Narcyzie”, by mocno uderzyć w tytułowym numerze, gdzie B. Melo ciska elektroniką niczym fanfarami.

Obowiązkowe są tutaj cykacze i oszczędna perkusja, ale pojawiają się bardzo rzadko. Nie sposób zapomnieć także „Cyphera 2.0” – Kazzushi idzie w bardzo futurystyczną stronę, ale nie zapomina o skreczach czy oszczędny  „brejnFAK” z „bzyczącym” tłem. Ale takiego „Jak Tsubasa” (co tu odwalił SoDrumatic) to ja nie jestem w stanie przetrawić, gdyż jest tu za gruby bit zmieszany, zwłaszcza refrenu, gdzie VNM zwyczajnie irytuje. Podobnie działa na mnie „Face-Swap” – elektronika, dzwony, imitacja smyków wypadają nieźle. Ale w połowie kompletnie zmienia się podkład, atakując perkusją.

Co robi VNM? Miesza, chociaż flow ma bardzo przyzwoity, nawijając o relacjach damsko-męskich („brejnFAK”), bragguje jakie to ma skile i jaki jest zajebisty, imprezuje. Przy okazji lokuje markę Uber (ciekawe, ile mu zapłacili ;)) i próbuje… śpiewać, co jest równie niebezpieczne jak u Mesa. Dodatkowo odniósł wrażenie, że sam nie pociągnie ze swoim flow, więc pozapraszał gości, co dało połowiczny sukces. Kradnie uwagę Monika Borzym i Wdowa, co nie powinno nikogo dziwić, podobnie jak Sarius. Ale już Cywiński swoim głosem zwyczajnie irytuje (być może dlatego, ze robi to po polsku), psując kompletnie jakość swoich nagrań. Nieźle radzi sobie Sarsa w „Triggerze”, co jest pewną niespodzianką.

Trudno mi jednoznacznie ocenić „Halflajf”, gdzie nasz koleżka opowiada niemal o tym samym i w paru momentach potrafi bawić się hasztagami oraz skojarzeniami z obejrzanych filmów, przesłuchanych piosenek. Ale „Klaud Najn” zrobił na mnie dużo większe wrażenie.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Ten Typ Mes – Ała.

ten_typ_mes_0

Drugiego takiego rapera w naszym kraju jak Piotr Szmit aka Ten Typ Mes nie ma. I nie chodzi tylko o flow czy warsztat, ale o sporą dawkę ironii oraz dźwiękowego sznytu. Dlatego z pewną nieukrywaną pewnością sięgnąłem po „Ała.”. Czy będzie silny ból czy tylko drobne draśnięcie?

17 utworów i ponad godzinny materiał. Może to przyprawić o ból głowy. Do tego masa gości i różnych kompozytorów, producentów (m.in. Michał „Fox” Król, współpracujący z Marią Peszek, Kortez, Mateusz Holak RAU czy Szogun). Otwierające całość „Codzienność” nawet nie jest najgorsze – grube basy, żwawa perkusja i podkręcona elektronika. Do tego jeszcze chórki, Dawid Podsiadło i śpiewający na początku Mes, a także finałowa, instrumentalna końcówka z melancholijnym fortepianem. Konsternacja gwarantowana, ale wsłuchiwanie się w tekst daje sporo satysfakcji. A to dopiero początek, bo wchodzi „Mój terapeuta” – z jednej minimalistyczny podkład i potencjalny hit radiowy, z drugiej dosadny i ostry atak na terapeutów, przypominających bardziej wróżki czy szamanów. „Bledną” pachnie kosmosem – zimną, chłodną elektroniką z wplecioną wiolonczelą, podkreślającą depresyjny klimat. I Mes najpierw śpiewa, by potem zacząć nawijać, a na koniec atakują ładne chórki oraz jazzowa perkusja.

I kiedy wydaje się, że już dziwniej nie będzie, to pojawia się niemal czysty rap z cykaczami, bitami, czyli „Book Please” (do tego szeleszczące kartki), by pod koniec kompletnie zmienić klimat, dodając gitarę elektryczną oraz prosty komunikat. Tutaj Mes brzmi troszkę jak w starym stylu, ale bardziej nowocześnie. Tak samo wypływa niemal epicki „Przewóz osób” lub „Czy Ty to Ty” (i pływa tu VNM). „Pytajniki” to już skręt w jazz (Hammond, dęciaki, perkusja), który sprawił mi sporo frajdy, gdzieś tak do dwóch i pół minuty. A eksperymentalny minimalizm wraca w „Pokaż mi dom” oraz melancholijnym „Jak nigdy” (strzelająca pod koniec elektronika z cykaczami).

Szlag mnie trafił, gdy trafiłem na „Unisex” – pełen niemal dyskotekowego podkładu, pełnego house’u, elektronicznej perkusji oraz dubstepowych wstawek. Mes tutaj próbuje chyba podbić parkiety jak Fisz Emade ze swoim „Telefonem” (skojarzenie z „We Found Love” – posłuchajcie początku) i zwyczajnie przekombinował (w środku mamy jeszcze przerobiony głos i instrumentalną wstawkę z żywymi instrumentami pod koniec). Drugim takim mocnym dziwadłem jest dla mnie jazzowy „Ale psa byś przytulił” (saksofon mi pasuje, ale ta perkusja i cykadła to niekoniecznie), trzecim kolejny parkietowy skoczniak, czyli „W sumie nie różnią się” (takiej sieczki się nie spodziewałem).

Sama nawijka Mesa wywołuje we mnie mieszane uczucia. Nie chodzi o technikę, bo ta jest opanowana i świetna, z przyspieszeniami na czele oraz rzucającymi skojarzeniami (zgrabnie wpleciony Lennon czy Chris Brown), a pomysły na niektóre utwory są świetne („Book Please”, gdzie wszelkie próby czytania są przerywane wieściami z drugiej strony komputera, wizyta u psychiatry w „Moim terapeucie” czy krytyczne spojrzenie na ekologów w „Ale psa byś przytulił”). Z drugiej strony Mes kolejny raz próbuje śpiewać („pieje kogutem”), co nie brzmi tak strasznie (takie wejście w stronę czarnych brzmień), ale wywołuje dezorientację. Podobnie rzecz ma się z muzyka, która jest mieszanką różnych estetyk: od rapu po jazz i elektroniczną sieczkę, jakby ziom chciał złapać kilka srok za ogon. Fajnie brzmią te instrumentalne wstawki pod koniec grane na żywych instrumentach, ale można byłoby z tego zrezygnować. Taka niespójność mocno gryzie. Podobać się mogą zgrabne chórki wplecione w refrenach (a śpiewają m.in. Monika Borzym, Kinga Miśkiewicz i Maryla Modzelan).

To wszystko powoduje, że wiele osób „Ała.” odrzuci po pierwszym przesłuchaniu. I nie dziwię się temu, bo parę bardziej dyskotekowych flirtów można było sobie odpuścić, a w paru kawałkach zmienić teksty (relacje damsko-męskie nie brzmią zbyt interesująco, co słychać w „Unisex”), co na pewno nie zaszkodziłoby. Mes jednak zrobił to po swojemu i albo to kupujesz, albo wypierdalasz. Ja ciągle się waham, co do oceny, bo mimo kolejnych odsłuchów nie wszystko mi tu odpowiada. Mam wrażenie, że ten typ ma wywalone na opinie innych.

6/10

Radosław Ostrowski

The Returners – Nowa stara szkoła

58048,z_1024_1024

Producenci na polskie scenie hip-hopowej coraz bardziej zaznaczają swoją obecność wydając autorskie płyty. Po Pawbeatsie przyszła kolej na duet z toruńsko-włocławski, który polubił oldskulowe podkłady. Michał „DJ Chwiał” Chwiałkowski z Torunia i Michał „Little” Harmaciński znani jako The Returners po 10 latach działalności wydają pierwszy producencki album.

Że będzie staroświecko, już słychać w „Cutologii”, gdzie w rytm melancholijnej melodii niemal z pozytywki, zostają wplecione cuty oraz skrecze (podobnie jest w instrumentalach takich jak „Ania”, „Typowa historia” czy „Luigi”). Duet zrobił to, co potrafił najlepiej  – oszczędne bity, gdzie wplecione są żywe instrumenty –  dęciaki i funkowa gitara w „Kaiju”, flety tworzące etniczny klimat w „W imię postępu” oraz różne elektroniczne zabawki („Tam, gdzie idę”), które tworzą klimat rapu sprzed kilkunastu lat. Minimalistyczna perkusja towarzyszy nam do samego końca, a produkcja duetu to mistrzostwo świata, gdzie klimat i melodyjność idzie ze sobą ręka w rękę (mroczni „Swoi ludzie”, płynący gitarą „Łajzo” czy oparty na pięknej wokalizie „Ostatni raz”).

Mimo iż „nowa stara szkoła” trwa ponad godzinę, nie ma miejsca tutaj na nudę. Dodatkowo panom udało się zebrać mocny skład gości, którzy (niemal wszyscy) dali z siebie wszystko: od natchnionego DonGuralesko przez młodzików Kubana i Sariusa, mrocznego WSRH aż po nietypowe kooperacje jak VNM/Flojd czy Włodi/Otsochodzi. Błyszczy Ras, Mieltzky i Kuba Knap, ale rozczarowują Dwa Sławy, co jeszcze im się nie zdarzyło. Widocznie duet w oldskulowych bitach nie radzi sobie najlepiej.

Dawno nie słuchałem takiej równej kompilacji, która z jednej strony jest oparta na starych patentach, jednak nie wywołuje ona znużenia i brzmi bardzo nowocześnie. Absolutna rewelacja, a cutowane fragmenty po prostu miażdżą, a wszystkie elementy stanowią spójną całość.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Pawbeats – Pawbeats Orchestra

635840642157582976

Marcin Pawłowski znany bardziej jako Pawbeats to jeden z ciekawszych producentów sceny hip-hopowej. Po solowym albumie „Utopia”, postanowił ponownie zaatakować i połączyć ziomalską nawijkę z żywym, orkiestrowym brzmieniem. W końcu nie takie rzeczy się działy.

Same kompozycje to coś, co powinni znać fani „Utopii”, czyli wszystko ubarwione jest orientalnymi wstawkami, jak w natchnionej „Marana tha” czy tajemniczy „Afekt” z plumkającymi smyczkami oraz „pobrudzoną” elektroniką. Nie boi się też skrętów w elektronikę (szybka perkusja w „Aniołach i demonach”), a nawet mocnej inspiracji Goranem Bregoviciem (kapitalna „Stójka czy parter”). Pawbeats ciągle zaskakuje i próbuje skręcać w nieoczywiste kierunki, jak w „Sign” z gitarowym tłem, tworząc bardzo przyjemną pościelówę, mroczniejszą „Amnezją” opartej na nisko grającym fortepianie czy pełną smyczków w tle „Monotonii”. Także pulsująca elektronika w „Teraz” potrafi porazić.

Pawbeats robi swoje, a kolaż elektroniki z żywymi instrumentami sprawdza się naprawdę dobrze. Ale sprawa gości jest dość mniej jednoznaczna w ocenie. Nie zawodzą Dwa Sławy, podchodząc do swojej roboty z dużym dystansem oraz bardziej jajcarską nawijką w całym zestawie, podobnie Tau, KęKę czy Justyna Steczkowska. Ale żeby nie było słodko pojawiło się rozczarowanie w postaci Sarcasta czy nadekspresyjnego Kartky, który mnie irytował.

Niemniej „Pawbeats Orchestra” to interesujący i zaskakujący ziomalski projekt tego roku, który sprawdza się dobrze. Czekam na kolejny ruch Pawbeatsa.

7/10

Radosław Ostrowski

VNM – Klaud N9JN

Klaud_N9JN

Podziwiałem tego zdolnego chłopaka z Elbląga od czasu jego legalnego debiutu. Ostatnio jednak była obniżka formy („Pro Pejn”), ale po dwóch latach przerwy Tomasz Lewandowski zwany VNM postanowił przypomnieć o sobie. Pytanie czy warto na niego czekać?

Wsparli go niezawodni producenci jak SoDrumatic, z którym współpracuje najdłużej, a także Sherlock, Du:it, Deemz, BeMelo, 7inch, DrySkul i Czarny z HiFi Bandy. Sporo tu nazwisk, ale razem z nimi jest więcej niż solidna jakość, bo klimat jest bardzo spójny. Nie brakuje tutaj zarówno cykaczy, rytmicznej perkusji (dynamiczny „HopeUKnow”) oraz bardzo łagodnego i lirycznego fortepianu. Niby nic nowego, ale to spokojniejsze brzmienie nie działa aż tak monotonnie, gdyż jeszcze pojawiają się elektroniczne bajery („Chcę to wiedzieć” czy pulsujący „Barman”) oraz wplecione fragmenty wypowiedzi („Izolacja” czy „Zagłusz mnie”).

Sama nawijka VNM-a jest na dobrym poziomie, gdzie nie brakuje zarówno braggowania (w niewielkich ilościach), jednak bardziej skupia się na słodko-gorzkiej obserwacji rzeczywistości oraz jak trudnym jest życie rapera. Troszkę słabsze są próby śpiewania przez samego rapera, na szczęście jednak zaprosił zawodowe śpiewaczki: Sylwię Dynek z chóru Sound’n’Grace, Annę Karwan, Kamilę Bagnowską oraz Klaudię Szafranską z duetu Xxanaxx (jeśli nie słyszeliście „Systemu interwałów” z ostatniej płyty Rasmentalismu, to powinniście nadrobić).

Jest dobrze, ale na razie dla mnie najlepszą płytą VNM-a pozostaje „Etenszyn: Drims Kamyn Tru”. Niemniej widać, że sama nawijka i warsztat ziomka z Elbląga jest na lepszym poziomie. Wersja deluxe zawiera jeszcze dwa dodatkowe utwory, które są równie dobre jak całość.

7,5/10

Radosław Ostrowski