Voo Voo – 7

7%20NEON%20OK%C5%81ADKA

Drugiego takiego zespołu jak Voo Voo na naszej scenie nie ma. Mieszanka rocka, jazzu, folku oraz nawet etnicznych śladów to w przypadku kapeli Wojciecha Waglewskiego dzień powszedni. Teraz jednak na swoim nowym albumie „7” grupa idzie w kompletnie zapomnianym kierunku.

Jest tutaj siedem utworów, a każdy opisuje dany dzień tygodnia zaczynając od „Środy”, a kończąc na „Wtorku”. Co jest nietypowe w przypadku tego wydawnictwa? Dwie rzeczy: czas trwania utworów (najkrótszy ma nieco ponad 5 minut) oraz oparcie na improwizacji. Każdy z członków grupy ma swoje pięć minut, gdzie może pokazać, co potrafi zrobić ze swoim instrumentem, ale pojawiają się dość nieoczywiste fragmenty (bardzo oszczędny fortepian, smyczki i dzwon w „Środzie”, gdzie nakładają na siebie gitary) i dla wielu ten album może wydać się zbyt surowy czy monotonny jak „Czwartek”, gdzie wszystko snuje się z prędkością jeża niosącego półtonowy odważnik. Zarówno gitara, saksofon są w tle dla kontrabasu oraz bardzo minimalistycznej perkusji, by pod koniec uderzyć wręcz psychodelicznie. Bardziej żywiołowo (co jest zasługą skrzypiec i saksofonu) robi się w „Piątku”, który ma w sobie potencjał na rozruszanie towarzystwa.

„Sobota” bardziej przypomina popis muzyki klasycznej, co pewnie jest spowodowane gitarą bardziej brzmiącą jak harfa, co w połączeniu z zapętlonymi dęciakami drewnianymi oraz kobiecą wokalizą wspartą przez fortepian, tworzy niesamowitą kombinację. Tak samo jak żwawa „Niedziela”, gdzie swoje robi przede wszystkim perkusja oraz bardziej płynący saksofon. Ale gdy dojdzie do tego wszystkiego riff gitary, to wszystko staje się lepsze. Senność (w cudzysłowie) wraca w „Poniedziałku”, gdzie na początek dostajemy kotły, jazzową perkusję oraz bardziej oniryczne riffy gitarowe. A całość wieńczy niemal etniczny (te wokale w tle) „Wtorek” z epickim finałem w postaci zapętlonego fortepianu, chóralnego zaśpiewu oraz agresywniejszego saksofonu niczym echo odbijającego się od wszystkich.

Sam Wagiel wokalnie pojawia się dość rzadko, ale stawia tutaj na jakość niż ilość. Jest bardziej refleksyjny niż kiedykolwiek opowiadając o przemijaniu, samotności, stanie ducha. Każdy dzień to jakby inna, krótka opowieść, której sens każdy odczyta sam. Teksty jednak są drobnymi wstawkami przed popisami muzyków, którzy pozwalają sobie na wiele. Nie jest to album dla wszystkich, a wielu może nie wytrzymać (pozornie) spokojnego tempa. Jednak z każdym odsłuchem tylko zyskuje.

8/10

Radosław Ostrowski

Voo Voo – Dobry wieczór

voovoodobrywieczorbiext27150199

Zespół Wojciecha Waglewskiego regularnie co dwa lata wydaje nowy materiał. Tak też stało się i teraz. Po „Nowej płycie” pora na „Dobry wieczór”. Myślicie, że nic nowego tutaj nie będzie? Waglewski i spółka nadal imponują formą.

Pozornie wydaje się to spokojnym albumem, ale to był zespół posiadający dwie twarze. Delikatna i łagodną oraz ostrą i dynamiczną. Saksofon Pospieszalskiego wydaje się troszkę wycofany, choć daje mocno o sobie znać („Na coś się zanosi” czy singlowe „Po godzinach”). Ale tak naprawdę dominuje tutaj gitara Waglewskiego, narzucając rytm oraz serwując albo bluesowe („Po godzinach” czy „Pokój”) lub idąc w ostrzejsze klimaty (połowa „Kim bym był” czy „Tli się”). I mimo upływu nadal, nadal brzmi to świeżo i z energią. Nawet w tych spokojniejszych utworach daje o sobie znać bas i perkusja. Pewną nowością jest tutaj wykorzystanie elementów mantrycznych oraz wokali Alima Qasimowa z córką Farganą („Gdybym” i „Dokąd idą”, tworząc kompletnie surrealistyczną oprawę), co bardzo odświeża.

Choć nie dostajemy niczego nowego, to jednak Waglewski trzyma klasę zarówno jako kompozytor, gitarzysta, wokalista (takiego głosu nie myli się z nikim innym). Także teksty, w których opowiada o imprezach („Na coś się zanosi”), zastanawia się nad przemijaniem („Gdybym”) i nie idzie w stronę kiczu („Tli się”).

Od takiego zespołu jak Voo Voo trudno spodziewać się czegoś nowego, zwłaszcza po ponad 30 latach stażu, ale to i tak świetnie działająca kapela trzymająca bardzo mocno fason. A jednocześnie nie brakuje tu energii i pazura. Pozazdrościć i wzorować się.

8/10

Radosław Ostrowski