Rok 1713. W Szkocji dochodzi do poważnych spięć między angielską arystokracją a szkockimi klanami. Jednym z takich górali jest Robert Roy McGregor – człowiek uczciwy i prawy, który jest przywódcą swojej miejscowości. Zwraca się on z prośbą do markiza Montrose o pożyczkę na zakup bydła. Jednak jego zausznicy, Killean i Archibald Cunningham knują intrygę, okradając go. Markiz może zapomnieć o długu pod warunkiem, że Szkot skłamie wobec księcia Agryll. Odmawiając, ściąga na sobie jego gniew.

Walter Scott był takim szkockim Sienkiewiczem, który pisał powieści historyczno-przygodowe ku pokrzepieniu szkockich serc, zaś Rob Roy stał się odpowiednikiem naszego Janosika. Adaptacji w 1995 roku podjął się scenarzysta Alan Sharp i reżyser Michael Caton-Jones. Choć wydawało się, że będzie to nudna i dość przewidywalna opowieść, to jednak reżyserowi udaje się wciągnąć i przykuć uwagę. Historia jest nieźle opowiedziana, dobrze zrealizowana (piękne plenery Szkocji – w ogóle zdjęcia są naprawdę dobre), montaż bywa pomysłowy, zaś sceny akcji (niewiele ich) są zrobione naprawdę porządnie, choć to bardziej kameralne kino (zwłaszcza finałowy pojedynek). Nasuwały się skojarzenia z „Braveheart”, ale nie porównywałbym tych filmów tak bardzo. Bywa przewidywalne, ale udaje się zaangażować i przeżywać emocje bohaterów.
I a propos bohaterów, od strony aktorskiej jest naprawdę dobrze, choć najbardziej błyszczą trzy postacie. Reszta, choć jednowymiarowa, też jest zagrana porządnie. Tytułową rolę zagrał Liam Neeson i jemu wierzymy, choć jest tak szlachetny i prawy jak tylko to może być. Roy jest przede wszystkim człowiekiem honoru, który jest dla niego najwyższą wartością. Jego przeciwieństwem jest żona Mary (świetna Jessica Lange), która bardziej kieruje się rozumem niż honorem. Najwyborniej z całej trójki wypada Tim Roth, który tutaj wciela się w kompletnego drania, pozbawionego emocji i mającego najgorsze możliwe wady. Już jego sama obecność wzbudzała nienawiść i chyba o to tu chodziło.

Caton-Jones nie zawiódł i nakręcił kolejny udany film. Ta dobra passa miała trwać długo, zaś „Rob Roy” uważany jest za jedno ze szczytowych dokonań tego reżysera, co i ja mogę tylko potwierdzić.
7,5/10
Radosław Ostrowski
