Był sobie chłopiec o imieniu Pete. Miał pięć lat, gdy razem z rodzicami wyruszył na wyprawę ze swoimi rodzicami. Ale wtedy zdarzył się wypadek i chłopczyk został sam w lesie, praktycznie bez szans na przetrwanie. wtedy jednak pojawił się Elliot – duży, zielony smok. Szybko się zaprzyjaźniają i nikt by nie wiedział o ich istnieniu, gdyby nie pewna dziewczynka, która przypadkowo natrafiła na chłopca siedem lat później.

Disney wpadł na genialny pomysł, by produkcje swoje sprzed kilkunastu lat zrealizować jeszcze raz za pomocą nowoczesnej technologii z żywymi aktorami. Tak robiono z zapomnianym u nas filmem „Pete’s Dragon” z 1977 roku. Zadania remake’u podjął się David Lowery, który wcześniej sprawdzał się w kinie niezależnym. I wyszło mu klasyczne kino familijne, które ma wzruszyć, chwycić za gardło i dać szansę przeżycia wielkiej przygody. Od razu uprzedzę, ze to produkcja zdecydowanie dla najmłodszych widzów, zaczynających swoje spotkanie z kinem. Mam tutaj przyjaźń chłopca pozbawionego kontaktu z cywilizacją (niczym Tarzan czy Mowgli), pojawia się pani strażnik z rodziną opiekująca się chłopczykiem, jej ojciec opowiadający historię o smoku, wreszcie drwale robiący wycinkę. Po drodze jeszcze będzie konflikt braci drwali, polowanie na smoka, ucieczka i kilka wzruszających scen jak krótka retrospekcja z przeszłości czy poszukiwanie chłopca przez Elliota. Niby bezpieczne i nie zaskakujące kino, ale o dziwo nie jest to w żadnym wypadku wadą.

Wręcz przeciwnie, ogląda się to przyjemnie, ładnie jest to sfotografowane, okraszone śliczną muzyką z mieszanymi piosenkami. To produkcja w starym stylu, gdzie nie ma komputerów ani telefonów komórkowych w tej rzeczywistości (jakbyśmy cofnęli się do lat 70.), ludzie nadal rozmawiają ze sobą, a dorośli czytają dzieciom książki lub opowiadają bajki. Dlaczego tak nie może być i teraz? Komu to przeszkadzało? Jednak dla mnie najlepsze zaczyna się przez ostatnie pół godziny. Jest polowanie na smoka, spektakularna ucieczka (trzyma w napięciu i nie brakuje dramatycznego obrotu spraw), wreszcie pojawia się ogień prosto z paszczy.

Do tego całość jest dobrze zagrana. Szoł kradnie tak naprawdę świetny Oakes Fegley jako Pete. To młody chłopiec przypadkowo wracający do cywilizacji, ale bardzo mocno przywiązany do swojego przyjaciela, bez którego nie potrafi żyć. No i sam Elliot wygląda uroczo – niby duży i potężny smok, co potrafi zniknąć (niczym Predator), ale bywa troszkę niezdarny (wlatuje na kominy, nie zachowuje równowagi podczas lotu) i troszkę przypomina zagubione dziecko. Towarzyszą im znani aktorzy (m.in. Bryce Dallas Howard, Robert Redford czy Karl Urban), którzy są przekonujący w swoich wcieleniach, ale są tylko tłem dla smoka i Fegleya.

„Mój przyjaciel smok” to bardzo ciepłe, przyjemne i sympatyczne kino skierowane do najmłodszego odbiorcy. Porządnie wykonana robota, do której trudno się przyczepić w sam raz na seans z dzieckiem, które poczuje zew przygody.
7/10
Radosław Ostrowski
