Wspólny pokój

Kolejny poniedziałek i kolejny film Hasa obejrzany. Tym razem reżyser sięgnął po utwór przedwojenny, czyli „Wspólny pokój” Zbigniewa Uniłowskiego. Powieść będąca portretem ówczesnego środowiska studencko-literackiego w roku wydania została skonfiskowana oraz uznana za skandalizującą, ze względu na naturalizm opisu, przekleństwa oraz śmiałą erotykę (jak na tamte czasy).

Akcja toczy się głównie w pokoju jednej z kamienic we Warszawie. Tutaj trafia aspirujący młody literat, Lucjan Salis (Mieczysław Gajda). Wśród lokatorów tego lokum jest jego przyjaciel, Zygmunt Stukonis (Adam Pawlikowski), jego brat Mietek (Ryszard Pietruski), student prawa Bednarczyk (Zdzisław Maklakiewicz), Teodozja (Beata Tyszkiewicz) oraz jej brat, student medycyny (Krzysztof Litwin). Teraz jeszcze pojawia się pełniący rolę duszy towarzystwa „Dziadzia” (Gustaw Holoubek).

Sam film jest dość specyficzny. Reżyser do spółki z odpowiedzialnym za dialogi Stanisławem Dygatem skupiają się na tworzeniu psychologicznego portretu młodych inteligentów. Ci tylko gadają, chodzą po knajpach, piją, gadają oraz planują. Marzenia o osiągnięciu wielkości, sławy oraz sukcesach. Trudno tutaj mówić o jakiejkolwiek fabule, przez co film Hasa atmosferą przypominał mi „Wszystkie nieprzespane noce”. Bardziej liczy się atmosfera coraz bardziej uciekającego czasu i poczucia niespełnienia. A nawet w przypadku pozornie melancholijnego „Dziadzi” nawet mamy samooszukiwanie się, budowanie mitów oraz opowieści, które niekoniecznie mają jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. A w środku tego wszystkiego jest potencjalnie uzdolniony, choć bardzo chorowity Salis. Wizualnie film jest mocno oszczędny w formie, całość jest mocno podparta dialogami (dobrymi nawet). Ale problemem były dla mnie postacie, bo a) jest ich za dużo i przez to b) są one ledwo zarysowane, a o niektórych kompletnie zapominamy.

Właściwie z całej obsady największe wrażenie zrobił na mnie Adam Pawlikowski oraz Gustaw Holoubek. Pierwszy wydaje się nadal wierzyć w swój talent, choć coraz bardziej traci nadzieję, z kolei drugi to mitoman, gawędziarz żyjący na koszt innych. Taka bardziej elokwentna i wygadana wersja pijawki. Reszta, choć grana przez młodych (wtedy) aktorów, którzy mieli stać się bardzo rozpoznawalni są zaledwie solidni.

Rozumiem, że „Wspólny pokój” miał był pokazaniem jałowej, nudnej egzystencji młodych dorosłych. Tylko dlaczego jest to opowiedziane w tak nudny, nieangażujący, pozbawiony emocji sposób? Doceniam techniczną sprawność, scenografię oraz solidne aktorstwo, jednak nie będę do tego filmu tak chętnie wracał jak do „Pętli” czy „Pożegnań”.

6/10

Radosław Ostrowski

Pożegnania

Kolejne spotkanie Hasa z literaturą, która stanowiła punkt wyjścia dla wielu filmowców. Po „Pętli” Marka Hłaski przyszła kolej na „Pożegnania” Stanisława Dygata napisane w 1948 roku. I ku mojemu zaskoczeniu to zupełnie inny ton oraz nastrój od debiutu, ale w żadnym wypadku nie należy tego traktować jako wady.

Akcja zaczyna się latem roku pamiętnego 1939, kiedy jeszcze mało kto wierzył w wybuch wojny. Wszystko widzimy z perspektywy Pawła (Tadeusz Janczar), młodego chłopaka z wyższych sfer. Nie jest on w stanie znaleźć swojego miejsca na ziemi, nie wie czego chce, a jego pozycja społeczna bardziej działa jak balast. Może z nudów, może z chęci wyrwania się stąd idzie na dancing. Tam poznaje Lidkę (debiutująca Maria Wachowiak) – fordancerkę. Czyli osobę między tancerką a prostytutką, bardzo zdystansowaną, lekko cyniczną. A jednak coś zaczyna między nimi iskrzyć. Oboje wyjeżdżają poza Warszawę do niejakiej Podkowy Leśnej, wynajmują pokój w tamtejszym pensjonacie. Ale konwenanse i różnice klasowe (a także przybywający ojciec chłopaka) przerywają jakiekolwiek szanse na coś poważniejszego. Wtedy wybucha wojna, brutalnie zrywając wszystko.

Jednak „Pożegnania” to tak naprawdę dwie opowieści, będące historią miłosną. Has z Dygatem (także współautor scenariusza) pokazują dość trudną drogę dwojga ludzi – początkowo młodych, bardzo zdystansowanych, a jednocześnie czuć bardzo silną chemię tej pary. Te momenty przypominały mi podobne sceny z… „Niewinnych czarodziei” Wajdy. A potem mamy cięcie, mija pięć lat, niby jeszcze trwa wojna i są Niemcy. Ale oni są gdzieś tam w tle, praktycznie nieobecni, niewidzialni. Zaś losy tej dwójki znowu się przecinają – on naznaczony walkami wojennymi oraz krótkim pobytem w obozie koncentracyjnym, ona jako żona siostrzeńca hrabiny (Gustaw Holoubek). I wtedy znowu coś zaczyna iskrzyć, choć oboje mocno w to sobie tłumią, prowadząc niby rozmowy o niczym.

A jednak reżyser w sposób zadziwiająco delikatny umieszcza naszych niespełnionych kochanków w świecie, który rozpada się. Stary porządek, warstwy społeczne ulegają korozji i zburzeniu, zaś nowe jeszcze nie nadchodzi. Najdobitniej widać to w pałacu hrabiny Róży, który staje się miejsce azylu dla osób pozbawionych własnego domu czy w pozornie nieistotnej postaci lokaja (cudny epizod Saturnina Żurawskiego), który staje się właścicielem lokalu oraz zatrudnia Pawła jako kelnera. I Has wszystko to pokazuje bardzo subtelnie, niespiesznie, ze świetnie napisanymi dialogami, stylowymi czarno-białymi zdjęciami oraz rzadko pojawiającą się muzyką. Ten film płynie z tak naturalnym tempem, że można się kompletnie w tym zanurzyć.

W tym zanurzeniu także pomaga bardzo elektryzujący duet pierwszoplanowy, czyli bardzo wycofany (może nawet za bardzo) Tadeusz Janczar oraz bijąca mocnym blaskiem Maria Wachowiak. On bardzo niepewny, nieufny, wręcz załamany przez wojenne doświadczenia, z kolei ona początkowo wydaje się nieobliczalnym, nieskrępowanym żywiołem, choć z czasem ten wulkan jest bardzo wygaszony. Pozornie nie ma szans na to, by dało się z tego zbudować coś trwalszego, lecz zakończenie daje pewną otwartą furtkę. Równie dobry jest tutaj Holoubek, choć pojawia się bardzo krótko jako niby elegancki, spokojny, lecz równie niedopasowany, pragnący uciec człowiek. Pojawia się także masa barwnych epizodów, gdzie można rozpoznać m. in. Zdzisława Mrożewskiego (ojciec Pawła), Jaremę Stępowskiego (kelner) czy choćby Bogumiła Kobielę (hrabia Tolo). Każdy zapada tu w pamięci i nie ma miejsca na słabszy występ.

„Pożegnania” są dla kolejną niespodzianką, pokazującą nieoczywiste oblicze Hasa. Delikatnego, wrażliwego obserwatora, z czułością przyglądającemu zarówno parze młodych ludzi, będących w ciągłych etapach pożegnań. Ze złudzeniami, ideałami oraz dawnym światem, który może dać nadzieję na coś bardzo trwałego.

8/10

Radosław Ostrowski

Pętla

Jaka jest pętla każdy widzi. Łatwa jest do zrobienia, narysowania, wykonania. I równie łatwa jest do nałożenia sobie na szyję, nawet nie zawsze zdając sobie z tego sprawę. Taką sytuację pokazuje Wojciech Jerzy Has w swoim pełnometrażowym debiucie z 1958 roku.

„Pętla” jest zapisem jednego dnia Kuby Kowalskiego (Gustaw Holoubek). Ten facet kiedyś miał przed sobą wszystko: karierę, młodość, szczęście. Jest z nim kobieta Krystyna (Aleksandra Śląska) i ma więcej cierpliwości niż zasługuje. Ale jest jeszcze trzecia osoba w tym trójkącie, towarzysząca zbyt długo, trzymająca naszego bohatera zbyt mocno w pysk: alkohol. Jednak ma on zniknąć z życia mężczyzny, bo tego dnia o 18 ma pójść do przychodni, wziąć pastylki i zakończyć dotychczasowy żywot pijusa. Tylko, że jest ósma rano i do tej 18 jest jeszcze tyle godzin. Czy będzie on w stanie tyle wytrzymać? W końcu po którymś telefonie decyduje się wyjść na zewnątrz.

Reżyser opiera się tutaj na opowiadaniu Marka Hłaski, odpowiedzialnego także za dialogi i to jest jeden z mroczniejszych filmów lat 50. I nie chodzi tylko o wizualną inspirację kinem noir czy niemieckim ekspresjonizmem. Dominuje tutaj czerń tak lepka, że wręcz można jej dotknąć. Samo mieszkanie Kuby wydaje się dziwnie puste, jakby przez nikogo nie zamieszkiwane. Nawet wychodząc na zewnątrz świat wydaje się nieprzyjemny, zimny, z obdartymi kamienicami. A czas płynie tak powoli, niczym rozciągnięty w nieskończoność. Wszystko widzimy z perspektywy człowieka, mierzącego się z alkoholizmem, co jeszcze bardziej podkręca koszmar takiego życia.

Zaś każde spotkanie Kuby z innymi ludźmi pozwala dawkować pewne drobne informacje na jego temat. Jednak nie liczcie, że poznacie przyczynę tego stanu. Każdy z tych dialogów i monologów brzmi i jest zagrany świetnie, bez żadnego poczucia sztuczności czy fałszu. Ale każda rozmowa zaczyna coraz bardziej odzierać Kubę z nadziei. Nadziei, że da się wyrwać z kręgu uzależnienia, że można zacząć nowe, „czystsze” życie. I wrócić do czasów sprzed znajomości z butelką procentów. Tą atmosferę podbijają też bardzo rzadkie wejścia muzyki z nasilającym się fortepianem.

Do tego miksu jeszcze dochodzi bardzo powolna, lecz wnikliwa reżyseria oraz fantastyczne aktorstwo. W samym centrum znajduje się Gustaw Holoubek, tworzący bardzo mocną kreację pijaka, znajdującego się na skraju wytrzymałości. Wszystko to pokazuje samymi oczami (parę razy są wręcz wytrzeszczone), bardzo sztywną mową ciała oraz rzadkimi momentami wybuchu. Nawet nie wypowiadając słowa, przykuwa uwagę, co nie jest takie łatwe. Poza nim jest tutaj masa wyrazistych epizodów: od rewelacyjnego Tadeusza Fijewskiego (były saksofonista Władek – jego monolog o tym, że picie to „bal bez mety” – majstersztyk) przez bardzo dobrą Teresę Szmigielównę (dawna dziewczyna Kuby) aż po niezapomniany epizod Stanisława Milskiego (Rybicki) i Ignacego Machowskiego (sierżant milicji, co widział zbyt wiele).

„Pętla” po ponad 65 latach pozostaje bardzo przerażającym studium nieskończonego koszmaru nałogu. Życie pijaka Has pokazuje niczym zapętlony w nieskończoność dzień, który będzie cały czas się powtarzać i powtarzać, zaś wyrwać się można tylko w jeden, ostateczny sposób. Szarpiące, gorzkie kino.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski