Różni wykonawcy – Tischner. Mocna nuta

mocna-nuta-tischner-w-iext52618406

Płyty inspirowane dorobkiem znanych twórców kultury nie są niczym zaskakującym ani nowym. Tym razem postanowiono zmierzyć się z twórczością ks. Józefa Tischnera – jednego z najbardziej oryginalnych polskich filozofów oraz fana góralszczyzny. Siły połączyli basista Raz Dwa Trzy Mirosław Kowalik oraz wokalista Jan Trebunia-Tutka, zapraszając masę gości. Co z tego wyszło?

Muzyka naznaczona góralskim duchem, przemieszana z popowym sznytem. Tytułowa “Mocna nuta” to bardzo zgrabne reggae z mocnym głosem Jorgosa Skoliasa, będącym w opozycji do Trebunii-Tutki, łagodnie bujającego się do tej melodii. Równie lekki, choć bardziej gitarowy jest wybrany na singla “Mietek”, gdzie na wokal wchodzi Muniek. I to piękne solo na gitarze pod koniec – cudowne. Potem wchodzi legendarna grupa Trebunie-Tutki i to aż trzykrotnie, co jest zrozumiałe. Zarówno “Nad przepaścią”, okraszona bębenkami “Godność”, jak i lekko orientalna “Wolność” są najbardziej etnicznymi fragmentami całości. Bardziej nieoczywisty jest “Początek miłości”, mieszająca góralszczyznę z jazzem oraz bardziej karaibską perkusją czy równie urocza bossa nova “Miłość”, gdzie bardzo dobrze się odnalazła Kayah. Od siebie jeszcze polecam bardziej rockową “Mądrość i głupotę” (Skolias) a’la Santana oraz jazzująca “Metafora łaski” Waglewskiego.

I ta refleksyjna kompilacja brzmi dobrze, w czym pomagają teksty, mówiące o obecnym świecie, ale w żaden sposób nie idą w stronę banalnych fraz. Jest to zaiste mocna, chociaż zaskakująco łagodna nuta, dająca sporo także frajdy z samego słuchania. Rzadko się zdarzają się takie kombinacje.

7/10

Radosław Ostrowski

Monika Borzym – Jestem Przestrzeń

p%C5%82yta_jestem_przestrze%C5%84_ok%C5%82adka

Teraz pora na obecne wydawnictwo wydane przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Tym razem jest to poezja śpiewana w jazzowych aranżacjach. Wybrane wiersze Anny Świrszczyńskiej (w czasie powstania sanitariuszki) – selekcji dokonała reżyserka teatralna Agnieszka Glińska – postanowiła wykonać ceniona zagranicą wokalistka Monika Borzym. Wsparta przez pianistę Mariusza Obijalskiego, który napisał muzykę oraz zaproszonych gości, poszła w stronę kobiecego spojrzenia na świat.

Album zaczyna się od “Intra”, gdzie pojawia się Glińska (nakładające się fragment jej wypowiedzi, recytującej wierze) i słyszymy przyczyny realizacji tego przedsięwzięcia. Ale sama poezja – wręcz surowa, pozbawiona ozdobników, waląca prosto w oczy, pełna intensywnych emocji, pozbawiona rymów – może wprawić w konsternację. Wszystko jest tutaj bardzo wyciszone, delikatne, minimalistyczne. Jazzowy skład (perkusja, gitary, trąbka, fortepian) jest tylko tłem dla eterycznego wokalu. I jeszcze jedno – nie ma tutaj w ogóle miejsca na wojnę czy powstanie. Przynajmniej nie wprost. Borzym idąc tropem poetki, skupia się na jej przeżyciach, emocjach, lękach. Trudno przejść obojętnie wobec mrocznego “Muszę to zrobić” z pędzącym fortepianem czy pełnego chropowatości oraz przygnębienia “Bardzo smutnej rozmowy nocą” z udziałem Wojciecha Waglewskiego. Nawet krótkie “Jestem napełniona miłością” zaskakuje brzmieniem niczym ze starej płyty. Swoje miejsce dostaje też mniej przyjemne elektroniczne tło („Wszystkie chwyty dozwolone” z monotonnymi i nerwowymi smyczkami czy wręcz ambientowe „Pękam ze śmiechu”), gitara elektryczna Johna Scofielda i Mitchella Longa („Pękam ze śmiechu” i „Jak głupi pies”), wycofana trąbka („Ogniotrwały uśmiech”), imitacja syreny („Czternastoletnia sanitariuszka myśli zasypiając”).

Monika bardzo delikatnie, ale pełnym emocji głosem pozwala wejść i ten intymny świat miłości nietrafionej w czas, skąd tak wiele smutku i goryczy. Wszystko to pozbawione patosu, ale słowa trafiają czasami jak obuchem: „przeszłam przez kąpiel z ognia, jak wybornie wzmacnia ogień”; „żeby wszystkie kule na świecie trafiły we mnie,to by już nie mogły trafić w nikogo”; „i żebym umarła tyle razy, ile jest ludzi na świecie”; „muszę cię zabić”; „stojąc przed lustrem pękam ze śmiechu”. Te fragmenty nie pozwolą o sobie zapomnieć, chociaż nie brakuje bardziej lirycznych utworów jak „Przestrzeń” czy „Jestem przepełniona miłością”.

„Jestem przestrzeń” jest bardzo oszczędną w formie, ale poruszającą i piękną muzyką. Bardzo szczere i miejscami szorstkie słowa zmuszają do refleksji, głos Moniki wali jak młot, choć jest to jej pierwsza płyta po polsku. By ją w pełni docenić trzeba się zatrzymać i wsłuchać się w każde słowo. A potem jeszcze raz i jeszcze raz, by kompletnie się w tym zanurzyć. Ale ostrzegam: bardzo uzależnia ta płyta.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Radosław Ostrowski

Wojtek Mazolewski – Chaos pełen idei

wojtek-mazolewski-chaos-pelen-idei-b-iext45139747

Drugiego takiego jazzmana na polskim podwórku jak Wojtek Mazolewski nie ma. Kontrabasista oraz lider Pink Freud, Wojtek Mazolewski Quintet tym razem postanowił zadziałać na własną rękę w swoim pierwszym solowym albumie, gdzie miesza wszystko, co się da i pozapraszał armię gości, co bardzo mocno oddaje tytuł albumu.

Na czym polega chaos? Że mamy tutaj mieszankę jazzu (parę razy w utwory wpleciono kompozycje Mazolewskiego z w/w grup), rocka, popu i muzyki alternatywnej, co też wynika z udziału gości (m.in. Natalia Przybysz, Justyna Święs, Piotr Zioła, Ania Rusowicz, Misi Furtak czy Wojciech Waglewski), którzy udzielają się wokalnie. Ale na początek dostajemy wiele oryginalny piosenek jak skoczne „Organizmy piękne”, gdzie płynna melodia przeskakuje z fortepianu na trąbki czy gitarowy „Kolor czerwieni”, gdzie nie zabrakło krótkich (ale głośnych) wejść dęciaków. Osobiście świetny był cover „White Rabbit” Jefferson Airplane idący w psychodeliczno-orientalne klimaty (dęciaki i klawisze), gdzie idealnie wpasowała się Ania Rusowicz. Między piosenkami pojawiają się sporadyczne utwory instrumentalne, gdzie muzycy grają bardzo ciekawie (krótki, lecz prześliczny „Świt” czy czarujący perkusjonaliami „L.A.S.”).

Ale to właśnie fuzje i sklejki dwóch utworów zrobiły na mnie największe wrażenie. Polega to na tym, że mamy podkład od Mazolewskiego oraz wokal i tekst zaproszonego gościa. Pierwsza to bardzo stonowany „Angel of the Morning” połączony z „Bangkokiem”, gdzie śpiewa Natalia Przybysz. Dalej jest „Gdybym” z „Get Free” (wolny, przyjemny, niemal „letni” jazz), które brzmi co najmniej intrygująco, zwłaszcza gdy pod koniec dochodzi do ostrego ataku gitarowego, prawdziwa petarda w postaci „Twoi idole/Bombtrack” z udziałem Vienia oraz mocniej uderzającym duetem fortepian/perkusja, a także „skreczującym” (nie wiem, jak to inaczej nazwać) saksofonem czy sklejająca „Heart shared box” Nirvany z „Love at First Sign” (bardzo delikatny głos Misi Furtak).

W zasadzie można oskarżyć Mazolewskiego, że nie jest zdecydowany w jakim kierunku pójść, a „Chaos pełen idei” jest rzeczywiście chaotyczny i niespójny. Dla mnie jednak to wydawnictwo przypomina kosz z łakociami, gdzie można sobie wybrać coś dla siebie. A wszystko jedynie postać kompozytora, sklejającego w całość różne oblicza muzyki jazzowej, nie bojąc się także grać z innymi gatunkami, co jest zawsze fajne. Doceniam pomysłowość oraz różne twarze tego dzieła.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Voo Voo – 7

7%20NEON%20OK%C5%81ADKA

Drugiego takiego zespołu jak Voo Voo na naszej scenie nie ma. Mieszanka rocka, jazzu, folku oraz nawet etnicznych śladów to w przypadku kapeli Wojciecha Waglewskiego dzień powszedni. Teraz jednak na swoim nowym albumie „7” grupa idzie w kompletnie zapomnianym kierunku.

Jest tutaj siedem utworów, a każdy opisuje dany dzień tygodnia zaczynając od „Środy”, a kończąc na „Wtorku”. Co jest nietypowe w przypadku tego wydawnictwa? Dwie rzeczy: czas trwania utworów (najkrótszy ma nieco ponad 5 minut) oraz oparcie na improwizacji. Każdy z członków grupy ma swoje pięć minut, gdzie może pokazać, co potrafi zrobić ze swoim instrumentem, ale pojawiają się dość nieoczywiste fragmenty (bardzo oszczędny fortepian, smyczki i dzwon w „Środzie”, gdzie nakładają na siebie gitary) i dla wielu ten album może wydać się zbyt surowy czy monotonny jak „Czwartek”, gdzie wszystko snuje się z prędkością jeża niosącego półtonowy odważnik. Zarówno gitara, saksofon są w tle dla kontrabasu oraz bardzo minimalistycznej perkusji, by pod koniec uderzyć wręcz psychodelicznie. Bardziej żywiołowo (co jest zasługą skrzypiec i saksofonu) robi się w „Piątku”, który ma w sobie potencjał na rozruszanie towarzystwa.

„Sobota” bardziej przypomina popis muzyki klasycznej, co pewnie jest spowodowane gitarą bardziej brzmiącą jak harfa, co w połączeniu z zapętlonymi dęciakami drewnianymi oraz kobiecą wokalizą wspartą przez fortepian, tworzy niesamowitą kombinację. Tak samo jak żwawa „Niedziela”, gdzie swoje robi przede wszystkim perkusja oraz bardziej płynący saksofon. Ale gdy dojdzie do tego wszystkiego riff gitary, to wszystko staje się lepsze. Senność (w cudzysłowie) wraca w „Poniedziałku”, gdzie na początek dostajemy kotły, jazzową perkusję oraz bardziej oniryczne riffy gitarowe. A całość wieńczy niemal etniczny (te wokale w tle) „Wtorek” z epickim finałem w postaci zapętlonego fortepianu, chóralnego zaśpiewu oraz agresywniejszego saksofonu niczym echo odbijającego się od wszystkich.

Sam Wagiel wokalnie pojawia się dość rzadko, ale stawia tutaj na jakość niż ilość. Jest bardziej refleksyjny niż kiedykolwiek opowiadając o przemijaniu, samotności, stanie ducha. Każdy dzień to jakby inna, krótka opowieść, której sens każdy odczyta sam. Teksty jednak są drobnymi wstawkami przed popisami muzyków, którzy pozwalają sobie na wiele. Nie jest to album dla wszystkich, a wielu może nie wytrzymać (pozornie) spokojnego tempa. Jednak z każdym odsłuchem tylko zyskuje.

8/10

Radosław Ostrowski

Rendez-Vous – Raz dane

Razdane

W Polsce lat 80. muzyczna nowa fala przyjęła się bardzo dobrze, o czym świadczy popularność takich zespołów jak Tilt, Brygada Kryzys, Rezerwat czy muzyka Lecha Janerki. Jednym z takich zapomnianych grup był Rendez-Vous, kierowanym przez Ziemowita Kosmowskiego, ale po wydaniu debiutanckiej płyty w 1986 roku rozpadła się. W 2001 roku doszło do reaktywacji jako trio (poza Ziemkiem grają basista Bogdan Banasiak i perkusista Piotr Pniak, nowy narybek) i dopiero w tym roku wydali drugi album. Ale czy 30 lat przerwy nie osłabiło grupy?

Słychać mocne zakorzenienie w latach 80., co słychać w brzmieniu gitary oraz perkusyjnej elektronice, w 13 piosenkach jakie dostajemy. Na początek mamy odnoszący się do pojawiającego się na koniec nowej wersji przeboju „A na plaży… Anna”, czyli „Tej Anny już tu nie ma”. To bardzo melancholijna ballada z odrobinę nostalgicznym klimatem, który przez większość płyty będzie nam towarzyszył. Czasem odezwie się metaliczny bas („Daleka droga do Darłowa” z siarczystym riffem w środku), szybciej uderzy perkusja („Myśli”), zapachnie lżejszym bluesiskiem („At the Cross Roads”), a gitara lekko podskoczy („Jak z nut”). Espól stara się grać różnorodnie, raz spowalniając tempo („Replay”), dodając ciepły kobiecy głos („Fale, koja, gniew”) czy wejście w folk („Blue, Blue, Blue”, gdzie udziela się także Yan Shary) oraz Orient (perkusja w „Prez auta szybę”). Ne boją się też pójść nawet w disco (tytułowy utwór).

Brzmi to bardzo refleksyjnie, a teksty Ziemka opowiadają głównie o przemijaniu, zmęczeniu, miłości i samotności. Nie idzie w żadnym wypadku w stronę banału, chociaż wszystko opowiedziane jest bardzo prosto. Także sam wokal Ziemka – bardzo charakterystyczny, w dużej mierze spokojny, ale pełen emocji oraz pasji. Spina w całość wszystko, co tutaj słyszymy.

„Raz dane” nie jest skokiem na kasę dla fanów muzyki sprzed trzech dekad, ale konsekwentnie wyznaczoną drogą Ziemka i spółki. Pozostaje mieć nadzieję, że na nowy album nie trzeba będzie czekać prawie 30 lat i kolejne wydawnictwo też będzie na tym poziomie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Martyna Jakubowicz – Prosta piosenka

prosta piosenka

Jedna z najbardziej znanych postaci alternatywnego rocka/bluesa lat 80., kojarzona dzięki jednej piosence o domach z betonu. Martyna jednak nie odpuszcza i dalej nagrywa. Po albumie w hołdzie Joni Mitchell nagrała autorski materiał, który trzyma poziom.

Tytuł zapowiada, że nie będzie żadnych zmian i będą proste utwory. I owszem, aranżacyjnie jest tutaj prosto, gdzie dominuje gitara akustyczna z perkusją, idąc czasem w stronę folku (ciepły „Jestem niby hak” czy skoczny „Kota na kolanach mam”) i odrobinę podrasowana elektroniką (singlowy „Mój czas ucieka” ze zgrabnymi smyczkami). Nie zabrakło jednak mroku, jak w „Macherach od pieniędzy” z dziwacznym wstępem klawiszowym czy elementów bardziej etnicznych (akordeon w „Rzece miłości, morzu radości, oceanie szczęścia”) czy prostych detali wzbogacających całość (klaskanie w „Wielkiej słabości” czy orientalny środek w „Rządzi zło”). Więc jest prosto, ale nie prostacko.

Zawsze muzyka była wsparciem dla tekstów, w których Martyna przygląda się światu. Opowiada zarówno o sobie, pieniądzu, kwestii zła i nie brakuje tutaj dystansu („Fiolety”). I tak jak w przypadku piosenek nie jest to prostactwo, a Martynę wspiera Kortez i Wojciech Waglewski (najostrzejszy w tym zestawie „Ja płonę”).

Martyna Jakubowicz nie zmienia swojej stylistyki czy gatunku, tylko raczej powoli ewoluuje. Jest prosto, ale i z głową, za co będę szanował ten album. I jeszcze wrócę do niego.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Adam Strug – Mysz

mysz

Adama Struga poznałem podczas słuchania płyty nagranej wspólnie ze Stanisławem Soyką, gdzie obaj panowie mierzyli się z poezją Bolesława Leśmiana. Teraz ten poeta i etnograf wraca z autorskim materiałem, wspierany przez producenta Wojciecha Waglewskiego.

I słychać ten wpływ frontmana zespołu Voo Voo, zarówno w grze gitary elektrycznej (tak gra tylko Wagiel senior), jak i uderzeniach perkusji, co pojawia się w otwierającym całość „Za naszym oknem”. Także czuć też inspirację muzyką etniczną (troszkę „żydowski” klarnet z trąbką w „Możemy iść”, gdzie swoje robi lekko pobrudzona gitara), zabawę formą („Pijana”, gdzie dochodzi do „dialogu” między gitarą a trąbką, bardziej perkusyjny „Kominek” czy mandolinowo-werblowa „Niepogoda”) czy momenty wyciszenia (akustyczna „Róża”, zakończona rockowym riffem), jednak mam jeden poważny problem. Gdyby nie głos Struga, to mógłby być kolejny album Voo Voo. Swoim wokalem, poeta jest w stanie naznaczyć całość swoim własnym piętnem.

„Mysz” to poetycka wyprawa w coraz bardziej zaskakujące opowieści, które czasami mówią więcej o ważnych sprawach, unikając patosu i grafomaństwa (ocierające się o Bałkany „Strzeż mnie”). Bardzo różnorodna, barwna i często zaskakująca (westernowy „Ostatni raz” z Waglem na wokalu).

8,5/10

Radosław Ostrowski

Magda Umer – Duety. Tak młodo jak teraz

duety

Każdy fan poezji śpiewanej musi w końcu poznać na swojej muzycznej ścieżce Magdę Umer. Ta wokalistka, aktorka i reżyserka ma na koncie kilka płyt, jednak ta ostatnia jest dość nietypowa i stanowi pewnego rodzaju podsumowanie drogi artystycznej. Jak sama nazwa wskazuje, jest to zbiór duetów, z którymi Umer wykonuje utwory ważne w swoim życiu, chociaż niekoniecznie będąc ich pierwszą wykonawczynią.

Pod względem muzycznym nie będzie zaskoczeń – jest to bardzo melancholijne, spokojne i eleganckie. Ale i potrafi być zaskakująco jak w przypadku utworu „Ta ostatnia niedziela” w wersji tango (gra akordeon, kontrabas, perkusja, skrzypce) czy bardziej jazzowe „W żółtych płomieniach liści” i pianistycznym „Co za tym pagórkiem”. Ale dostajemy kilka prawdziwych perełek – smutne „Dwa serduszka cztery oczy” (gitara i saksofon), ciepły i pełen smyków „Czas rozpalić piec”, jazzowy „Tak młodo jak teraz” czy „Pa-Role”. Za serce chwyta też tytułowy „Tak młodo jak teraz” czy pachnący stylem Voo Voo „Pora by się rozstać”, a największą niespodzianką jest rapowany „Rzuć chuć”. Takie ciekawostki ubarwiają ten dość jesienny album.

Sama gospodyni dość spokojnym, ale ciepłym głosem naznacza każdy utwór (samodzielnie śpiewa tylko w „Czasie na obłoki i las”, gdzie towarzyszy jej… Czas (tykający zegar). A zestaw gości jest naprawdę imponujący, gdzie każdy otrzymał spore pole do działania, wykorzystując go w całości: Piotr Fronczewski, Piotr Machalica, Wojciech Waglewski, Janusz Gajos czy naprawdę brawurowy Artur Andrus to prawdziwa mieszanka. Dodatkowo dostajemy jeszcze trzy bonusy: „List nieortograficzny” z Jeremim Przyborą, świąteczny „Na całej połaci śnieg” z mruczącym Wojciechem Mannem (to naprawdę poprawia humor) oraz koncertowa „Płachta nieba” z Jackiem Klyffem. I tak naprawdę trudno wybrać ten najlepszy duet.

Niby albumów z duetami było mnóstwo, ale „Duety” Magdy Umer w całości mnie ujęły. Kapitalna płyta utrzymana w tonacji bardziej jesienno-zimowej, dla osób szukających bardziej refleksji i czegoś na inteligentnym poziomie.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Voo Voo – Dobry wieczór

voovoodobrywieczorbiext27150199

Zespół Wojciecha Waglewskiego regularnie co dwa lata wydaje nowy materiał. Tak też stało się i teraz. Po „Nowej płycie” pora na „Dobry wieczór”. Myślicie, że nic nowego tutaj nie będzie? Waglewski i spółka nadal imponują formą.

Pozornie wydaje się to spokojnym albumem, ale to był zespół posiadający dwie twarze. Delikatna i łagodną oraz ostrą i dynamiczną. Saksofon Pospieszalskiego wydaje się troszkę wycofany, choć daje mocno o sobie znać („Na coś się zanosi” czy singlowe „Po godzinach”). Ale tak naprawdę dominuje tutaj gitara Waglewskiego, narzucając rytm oraz serwując albo bluesowe („Po godzinach” czy „Pokój”) lub idąc w ostrzejsze klimaty (połowa „Kim bym był” czy „Tli się”). I mimo upływu nadal, nadal brzmi to świeżo i z energią. Nawet w tych spokojniejszych utworach daje o sobie znać bas i perkusja. Pewną nowością jest tutaj wykorzystanie elementów mantrycznych oraz wokali Alima Qasimowa z córką Farganą („Gdybym” i „Dokąd idą”, tworząc kompletnie surrealistyczną oprawę), co bardzo odświeża.

Choć nie dostajemy niczego nowego, to jednak Waglewski trzyma klasę zarówno jako kompozytor, gitarzysta, wokalista (takiego głosu nie myli się z nikim innym). Także teksty, w których opowiada o imprezach („Na coś się zanosi”), zastanawia się nad przemijaniem („Gdybym”) i nie idzie w stronę kiczu („Tli się”).

Od takiego zespołu jak Voo Voo trudno spodziewać się czegoś nowego, zwłaszcza po ponad 30 latach stażu, ale to i tak świetnie działająca kapela trzymająca bardzo mocno fason. A jednocześnie nie brakuje tu energii i pazura. Pozazdrościć i wzorować się.

8/10

Radosław Ostrowski

Raz Dwa Trzy – Cztery

Cztery

Dwie poprzednie płyty zielonogórskiej grupy skupiły uwagę i przyniosły uznanie. Brakowało zespołowi jedynie popularności i szerszego grona odbiorców. To przyniósł im trzeci album, który dla zmyłki nazwano „Cztery”, na który trzeba było czekać zaledwie rok.

Więc co się zmieniło? Producent, którym został tym razem Wojciech Waglewski i to słychać, ale to nie jest nowe Voo Voo. Jednak zespół odszedł z jazzowego grania i poszedł w stronę bardziej melodyjnej muzyki. Gitara Adama Nowaka gra żwawiej i dynamiczniej, za to do instrumentarium dołączył akordeon. I jest to też pierwszy album z czymś, co można nazwać przebojami, a jednocześnie całość jest bardzo spójna i zwarta. W zasadzie każdy utwór ma potencjał na hit: „W wielkim mieście”, „Żyjemy w kraju”, czy „Nikt nikogo (i tak warto żyć)” – to najbardziej znane kawałki z tej płyty. Nie zabrakło charakterystycznych dla grupy instrumentalnych „policjantów” („P.w.p.p.f.”, czyli Policjanci w Paryżu pchają furgonetkę), są jeszcze marszowe „Czekam i wiem”, bardzo szybkie „Złote zęby” z kongami i perkusją w tle oraz wibrafonem, delikatne „Pod niebem”, bardzo atrakcyjna „Różana aleja” (wibrafon i piękne solo gitarowe) czy idący w stronę reggae „A poza tym”. Słabszych melodii tu nie ma, wszystko jest kapitalne i po latach broni się wszystkim.

Nowak też jest bardziej wyrazisty, zaś jego teksty nadal lawirują między poetyckością, zabawą i filozoficzną refleksję.

I w zasadzie „Cztery” to coś, co można nazwać kamieniem milowym polskiej muzyki. Kapitalne melodie, silna osobowość Nowaka, bardzo interesujące teksty złożyły się na, nie zawaham się użyć tego słowa, arcydzieło. Najlepszy album zespołu lat 90.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski