Zeus – Zeus. To pomyłka

zeus-to-pomylka

Dawno nie słuchałem tego zdolnego łódzkiego rapera, którego ksywka sugeruje, że ma ambicje obecności w panteonie bogów polskiego rapu. Zeus ma wszelkie powody ku temu, zwłaszcza że jego ostatnie albumy pokrywały się platyną. Czy też tak będzie z albumem “Zeus. To pomyłka”?

Na pewno jest to inna płyta od poprzedniczek, która fanów łódzkiego ziomala bardzo mocno podzieli. A wszystko z powodu wybranych singli, zapowiadających raczej ogromną katastrofę, kombinowanie z różnymi brzmieniami (z naciskiem na elektroniczne eksperymenty) oraz bajzel. Początek, czyli “Kamilfornia” ma dwa dziwaczne pomysły. Z jednej strony elektroniczny wstęp zmieszany z cyfrowym wokalem w refrenie, z drugiej zaś polany funkowym basem podkład polany smykami oraz fortepianem. Chwytliwe jak diabli, zaś sama nawijka gospodarza buja się między tymi wszystkimi dźwiękami niczym surfer na fali, przypominając West Coastowe klimaty. Kompletnie inaczej wchodzi “Tetsuo”, gdzie mieszamy futurystyczne dźwięki z łagodnymi wejściami zabarwionymi Orientem (dzwony oraz wokalizy w tle) oraz nieźle zaśpiewany refren. I brzmi to dziwnie, a potem wskakuje oldskulowy “Social menda” (śpiewany refren tutaj wypada świetnie, a w zwrotkach flety z perkusją), gdzie Zeus opisuje swoje relacje z fanami m.in. z mediami społecznościowymi w tle. I kiedy wydaje się, że ten poziom zostanie utrzymany, wskakują pianistyczne „Kwiaty dla J.” – bardziej delikatne oblicze rapera, idące ku bardziej popowej estetyce. O ile ten utwór brzmi całkiem poprawnie, to „Like Ra” jest prawdziwym dziwadłem. Podśpiewywany refren, przemielony początek (wokal dziwacznie nakłada się na siebie), minimalistyczna perkusja, jakieś podśpiewywanie w tle, zaś w nawijce zderzenie zdrowego trybu życia z botoksem w lekko ironicznej (chyba) formie.

Ale zdarzają się też prawdziwe perełki jak bardzo klasyczny w formie „Płomień 83”, gdzie opowiada o początkach swojego nawijania (świetne cuty, a i tytuł przypominający dawny skład Płomień 81), idący w podobne rewiry „Gdzie jest Zet?”, bardziej jazzującym „Hideo Audio”. Z drugiej strony są drobne wpadki w rodzaju troszkę zbyt podniosłego „Krew wampirów” (refren śpiewany przez Justynę Kuśmierczyk całkiem niezły) czy kompletnej rzeźni w postaci nudnawego „Miss Ya” (refren bardzo usypiający). Z trzeciej jest wiele bardziej spokojnych, refleksyjnych numerów pokroju „Świetnego Pawła” oraz „Cienia nauczyciela”.

Sinusoida to drugie imię tej płyty, bo poziom jest strasznie nierówny. Poziom dotyczy głównie nawijki, bo sam gospodarz bardzo dobrze sobie radzi. Nie tylko technicznie (choć czasem balansuje na granicy), ale i tematycznie, gdzie mamy kwestie wewnętrznego spokoju, relacji z fanami, poczuciem niezrozumienia. Ale czy tylko mi barwa głosu troszkę przypominała Bisza? Przesłuchanie tego albumu nie będzie w żadnym wypadku pomyłką.

7/10

Radosław Ostrowski

Vienio – Etos 2

Etos_II

Ziomy i ziomale, pora jeszcze sobie przypomnieć to, czego nie zdążyłem wysłuchać w roku ubiegłym. Czymś takim na pewno był kolejny solowy album Vienia nazwany „Etos 2”, gdzie członka Molesty wsparli bitami The Returners i Pereł. I co z tego wyszło?

Jeśli chodzi o bity, jest to bardzo oldskulowe brzmienie pachnące latami 90-tymi. „Klasyczne” uderzenia perkusji, prosta elektronika oraz samplowane dźwięki – to poniekąd standard oldskulowego stylu. I w zasadzie nie dostajemy tutaj niczego nowego – czasem przewija się gitara elektryczna („Nie muszę być…”), inspiracja jazzem i funkiem (trąbki w „Sk8 Official” czy „Wszystko jest w ruchu”). Ale mimo tego „Etos” bywa dość przynudzający (skity sprawiają wrażenie dorzuconych na siłę), jednak same bity prezentują się nieźle orientalna „HH Karawana”). Tylko ta oldskulowość w połączeniu z surową nawijka Vienia nie sprawdza się. Ale to wina raczej samej nawijki Vienia – mocno archaiczną, wolną i odpychającą z mało zaskakującym frazami czy refleksjami o hip-hopie.

Sytuacji nawet nie ratują goście, którzy parę razy kradną szoł gospodarzowi (m.in. Sokół, Ten Typ Mes czy Sokół), więc „Etos II” tak naprawdę niespecjalnie wybija się z grona przeciętności. Przesłuchać można, tylko po co marnować czas?

5/10

Radosław Ostrowski


Pawbeats – Utopia

Utopia

Tego faceta znają fani hip-hopu od strony producenckiej, a także kompozytorskiej. Współpracował m.in. z Pihem, Mioushem czy Biszem. Ale Marcin Pawłowski zwany też Pawbeatsem postanowił wydać własny autorski materiał, co w przypadku producentów nie jest niczym nowym.

Ponieważ Pawbeats ograniczył się do roli producenta, więc jego głosu nie usłyszymy, a Pawbeats stawia zarówno na żywe instrumenty, elektronikę i skrecze. Nie brakuje fortepianu, gitary akustycznej oraz skrzypiec. To połączenie działa naprawdę wybuchowo, choć pewnie ten zwrot jest wykorzystywany bardzo często. Ale wystarczy odpalić otwierający całość „Dzień polarny”, który zaczyna się bardzo delikatnie (pięknie grający fortepian), nawet perkusja jest dość spokojna, jednak zarówno wejście gitary pod koniec oraz przebitki wokalizy działa porażająco. I nawet w tym instrumentarium przebijają się elektroniczne smyczki („Widnokrąg”), dynamiczna gra klawiszy („Martwy piksel”) czy bardziej liryczne kompozycje z poruszającymi skrzypcami („Bracia”) lub trąbką („To jest muzyka”). Nie można też nie wspomnieć dynamicznych, perkusyjnych bitów („Euforia”) oraz skreczach („Dzień polarny”).

W dodatku producentowi udało się ściągnąć rasowych raperów z pierwszej ligi (Zeus, VNM, Tede, Pih, Rahim), a także młodych wilczków (Mam Na imię Aleksander, KęKę, Quebonafide) oraz pań, ubarwiających całość (Kasia Grzesiek, Marcelina). I w zasadzie nie ma się do kogokolwiek przyczepić, gdyż każdy dał z siebie wszystko, nawijka fenomenalnie współgra z bitem (m.in. o rapie, miłości, energii). Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, ale nie mam wątpliwości, że jest to znakomity album rapowany w Polsce.

Więc jeśli nie jesteście fanami hip-hopu, ale szukacie wartego uwagi albumu, to zacznijcie od tego.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Zeus – Zeus. Nie żyje

Zeus._Nie_zyje.

Hip-hop w ostatnich kilku latach przechodzi totalną metamorfozę i staje się coraz mniej konserwatywny zarówno formalnie jak i treściowo. Po albumach Gurala, Bisza czy VNM-a do grona twórców z wyższej półki aspiruje Kamil Rutkowski bardziej znany jako Zeus. Raper po przerwie (1,5 roku) pokazał nowy, już czwarty materiał „Zeus. Nie żyje”.

Już uprzedzam, pogłoski o śmierci są przedwczesne, a raper zaskakuje pozytywnie. Łodzianin bardzo zgrabnie łączy oldskulowe bity z nowoczesnym brzmieniem, a słucha się z wielką przyjemnością, co jest zasługą świetnej produkcji, za którą odpowiada sam Zeus i maja power. Bo nie brakuje zarówno już rzadko wykorzystywanych skreczy („Śnieg i lód”), sięgania po lekko klasyczne dźwięki („Hipotermia” z dźwiękami smyczków, chórkiem i pulsującą perkusją, lekko funkowa „Lekcja patriotyzmu” ze świetną gitarą elektryczną, pachnąca latami 80-tymi „Słońce” ze świetną wokalizą, basem oraz elektroniką czy jazzujący „Tony Halik”), lekko nowoczesnymi („Muzyka, miłość, przyjaźń” z dobrą elektronika, rewelacyjnym tempem oraz bardzo dobrą perkusją czy „Świt” ze smykiem w tle) i choć tematyka jest poważna, muzyka brzmi bardzo przyjemnie, co jest paradoksalnie świetne.

A jak wypada nawijka? Rewelacyjnie. Nie brakuje zarówno akcentowanie końcówek („Mr. Underground”), wściekłości („Śnieg i lód”) czy modulacji głosem („Lekcja patriotyzmu”), a choć tematyka nie jest zaskakująca, to sposób opowieści zasługuje na uznanie. Nie brakuje zarówno o problemach („Hipotermia”), krytycznego spojrzenia na środowisko („Śnieg i lód” – „Wracają dziś dinozaury, co przez dekadę/ Nie nagrały nic i skamieniały syf pchają na ladę” czyWydałeś klasyk? Jeśli mam być szczery, klasykiem się nie staje chłam przez datę premiery”), pędu ku szybkiemu życiu („Strumień” – Wszystko na wczoraj, wszystko prędko, piekło będzie też z mikrofali?/A może piekło jest już tu, nadawane w HD TV Belzebub), podróżach („Tony Halik”) czy o fanach nie dających spokoju (dowcipny „ODP”).

Zeus żyje, a jego ostatnią płytę można postawić na jednej półce obok „Wilka chodnikowego” Bisza. Obu panom nie brakuje pomysłów na siebie oraz inteligentnych metafor. Po prostu kapitalny album.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski