

Kiedy 3 lata temu brytyjski duet Hurts wydał swój debiutancki album, szturmem podbijali listy przebojów na całym świecie, także i u nas. Panowie zdecydowali się pójść za ciosem i po 3 latach przerwy (zaledwie) wracają z nowym materiałem „Exile”. Czym tym razem zaskakują Theo i Adam?
W zasadzie niczym, bo „Exile” idzie w kierunku debiutu, czyli synth popu z domieszką gitary elektrycznej. Nie brakuje tu zarówno chwytliwych melodii w zwrotkach, rozmachu w refrenach (m.in. dzięki chórkom jak w „Sandman”) i stonowania w spokojniejszych kawałkach (w których przewijają się smyczki lub fortepian – w utworze „Help” na pianinie gra sam Elton John), które nie są jednak pozbawione potencjału na hit. Całości słucha się po prostu wybornie, co jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Czuć inspirację zarówno popem lat 80-tych, ale też i ostatnimi dokonaniami Coldplay („Miracle” i „Blind” lekko zajeżdża „Princess of China”), a nawet dubstepem („Mercy”), co akurat nie jest wadą, bo utwory po pierwsze są zróżnicowane, po drugie kompletnie nieprzewidywalne, a po trzecie bije z nich dość pozytywna energia. I tak przez prawie godzinę, bez poczucia nudy, co zdarza się niezbyt często.
Nieźle za to wypadają teksty (choć tematyka jest ograna – uczucia do kobiet, pragnienie wolności i szukanie swojego miejsca na świecie) oraz wokal Theo miejscami budzący skojarzenia z Davem Gahanem.
„Exile” pozytywnie zaskakuje, a Hurts chyba znalazło swój złoty środek na przyciągnięcie słuchaczy. Ja nie muszę zachęcać, sami kupcie i się przekonajcie.
7,5/10
Radosław Ostrowski
