
No i znów duet Ward/Deschanel postanowił nagrać płytę. Po części II i płycie świątecznej, przyszła pora na część III. Wiedziałem czego się mniej więcej spodziewać i chyba nie było zaskoczenia.
Tak jak poprzednio jest to nostalgiczna podróż w czasie, utrzymana w stylistyce lat 60., nadal słucha się tego z frajdą i nadal jest zróżnicowanie między spokojniejszymi a szybszymi numerami („I Cound’t Been Your Girl”), a obie grupy. Znów grają nam smyczki (bardzo szybkie w „Never Wanted Your Love”, spokojniejsze w „Turn to White”), śpiewają chórki, gitara gra bardzo lekko i łagodnie, fortepian nadal czaruje („London”), pojawia się też wibrafon („Something’s Haunting Me”), ukulele („Turn to White”) i dęciaki („Together”, „Snow Queen”). Nudno nie jest, ale bardzo sympatycznie spędza się przy niej czas.
Ciągle zaskakuje mnie wokal Zooey Deschanel, której dziewczęcy głos nadal potrafi oczarować . Jak ona to robi? Nie mam pojęcia, ale nadal to działa. Pan Ward bardziej gra niż śpiewa, ale też wychodzi mu to nieźle („Baby”) Także teksty opowiadające o miłości w takim starym stylu, trzymają poziom i nie zgrzytają.
https://www.youtube.com/watch?v=QPPOyTiLgp4&w=300&h=247
Wybaczcie, że pisze tak krótko, ale więcej nie trzeba. Taka nostalgiczna podróż w czasie jest bardzo fajna i raz na jakiś czas warto wziąć udział w takiej wycieczce.
7,5/10
Radosław Ostrowski
