

Dawno, dawno temu, Bóg się znudził muzyką, która była grana i wymyślił punk, który podchwycili Brytyjczycy. Najpierw było Sex Pistols, potem Joy Division, z którego wiele zespołów czerpie do dnia dzisiejszego. I właśnie opowiem wam o jednej z kapel-córek Joy Division. Poznali się na uniwesytecie w Birmingham roku 2002 i było ich czterech. Tom Smith (wokal, gitara), Russell Leetch (bas, klawisze), Geraint Owen (perkusja, zastąpiony przez Edwarda Laya) i Chris Urbanowicz (gitara) się zwali. Nazwę zespołu zmieniali aż trzy, by ostatecznie nazwać się Editora, a w 2005 roku zadebiutowali ze swoją płytą.
„The Back Room” zawiera 11 piosenek, za których produkcję odpowiada Jim Abbiss znany ze współpracy z m.in. Arctic Monkeys, Kasabian czy Adele. Całość pachnie punk rockiem polanym elektroniką. Nie brakuje tutaj szybkich gitar („Munich”, „Lights”), mocnej perkusji („All Sparks”), trochę spokojniejszych brzmień („Camera” z rytmicznym basem i klawiszami oraz rozkręcającą się perkusją), melodyjności („Bullets”), ale ogólnie całość jest bardzo róznorodna i słucha się tego z dużą frajdą mimo paru lat po premierze. Nie ma tutaj czegoś, co byłoby nie udane czy mocno odstawało od reszty, co też nie zdarza się zbyt często.
Również wokal Toma Smitha, który wielu kojarzy się z Ianem Curtisem (najbardziej to słychać w kończącym „Distance”), jest delikatny, gdy trzeba zadziorny, ale nie jest ani przez moment sztuczny. Także niezłe teksty mówiące o miłości i samotności trzymają poziom.
Mówiąc najprostszymi słowami: „The Back Room” to udany album, od którego zaczęła się kariera Anglików, którzy mieli być odpowiedzią na amerykański Interpol. Dalej było równie ciekawie, ale to temat na oddzielną historię.
7,5/10
Radosław Ostrowski
