Edyta Bartosiewicz – Love

Love

Ta kobieta to fenomen i jedna z najbardziej wyrazistych wokalistek lat 90. w Polsce. Choć na jej płytę fani czekali 11 lat (w końcu się doczekają jesienią – to nie są plotki), nie została zapomniana. Chyba wiadomo o kim mówię. Ponieważ zbliża się premiera płyty Edyty Bartosiewicz, postanowiłem tak jak w przypadku Dido i Enyi zrobić sobie nostalgiczny powrót do przeszłości. Czy ta muzyka się zestarzała? Zobaczymy.

Na początek jej pierwsza solowa płyta „Love” z 1992 roku wyprodukowany przez Rafała Paczkowskiego dla Izabelin Studio, zaś przy nagraniu uczestniczyli m.in. basiści Tomasz Gąssowski i Krzysztof Ścierański, gitarzyści Paweł Derentowicz i Jan Borysewicz, a także sam Paczkowski grając na klawiszach. Sama muzyka to lżejszy odcień rocka. Ale nie oznacza, że jest to bardzo spokojne granie (akustyczne „Will You Get Back Home Again?”), przynajmniej nie do końca, bo gitara czasem potrafi zaszaleć („Goodbye to the Roman Candles” czy „Clouds… They Block My Way”), sekcja rytmiczna robi swoje dając szybkie tempo, a to delikatnie klawisze budują trochę senny klimat („If”, „Emmilou”). I mimo upływu lat, brzmi to nadal bardzo dobrze, elegancko i przyjemnie.

Sam wokal Edyty też jest przyjemny. Mimo że śpiewa po angielsku, brzmi świetnie i nie uwierzyłbym, że to śpiewa Polka. Także teksty trzymają wysoki poziom i są szczere.

Innymi słowy o takim udanym debiucie wielu początkujących marzy. Tu nie mamy tylko marzenia, ale bardzo fachową realizację, świetne brzmienie i czarujący wokal. Ale najlepsze miało być dopiero przed nią?

8/10

Radosław Ostrowski


Dodaj komentarz