

Ciągle jest coś, co mnie zaskakuje. Tym razem przypadkowo trafiłem za zespół grający alternatywnego i progresywnego rocka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kapela pochodzi z… Rumunii – ojczyzny Drakuli i miejsca, gdzie Amerykanie kręcą filmy klasy B. Zaś jak podaje niezawodne źródło (ciotka Wikipedia) działają od 2006 r., nagrali już 3 płyty, a obecnie zespół tworzą: Dan Byron (wokal, gitara, flet), 6fingers (klawisze), Laszlo Demeter (bas) i Dan Georgescu (perkusja). A mówię o tym, bo mam ich nową, 4 płytę.
„30 Seconds of Fame” (ciekawy tytuł odnoszący się do wypowiedzi Andy’ego Warhola o 15 minutach sławy) to istny dźwiękowy kolaż gatunkowy, w którym jest wszystko. Panowie eksperymentują, ale jednocześnie pamiętają, że nagrywają piosenki i całość jest zaskakująco przystępna. Klawisze i elektronika („A Crazy Ballet” i mroczny „Tummo” łagodzony trochę przez flet) idą w parze z bluesem („It Ain’t Gonna Happen Today”), jazzem (piękny „Chalk Line” z eleganckim fortepianem i basem czy akustyczny „Surrealistic Collage” z ładnymi chórkami i trąbką) i rockiem (surowe grane na żywo „The Game”). Więc stylistyczny rozrzut jest spory, jednak nie powinno to dziwić, a każdy utwór ma coś ciekawego do zaprezentowania jak żeńska wokaliza w „Sleepwalkers” czy skrzypce w „Finale”.
Poza naprawdę imponującą muzyką warto zwrócić uwagę na świetny wokal Dana Byrona – w większości głównie delikatny i stonowany, ale jednocześnie pełen emocji oraz na niebanalne teksty.
Tutaj wszystko jest zgrane, pomysłowe i dopracowane do najdrobniejszego detalu. A jednocześnie jest to muzyka intrygująca, zaskakująca i świetna w odsłuchu. Mam wrażenie, że ich sława będzie dłuższa niż 30 sekund.
8,5/10
Radosław Ostrowski
