

Rock progresywny nie jest łatwym gatunkiem muzycznym zwłaszcza dla debiutanta. Jednak taki zespół jak Airbag pokazuje, że da się zrobić coś ciekawego na tym polu. Zespół o którym chcę powiedzieć działa od 3 lat i teraz wydali swój debiutancki album. Grupę tworzą Simon Collins (wokal, perkusja), Dave Kerzner (klawisze), Kelly Nordstrom (gitara, bas – odszedł po nagraniu debiutu) i Matt Dorsey (gitara i bas). I tej mieszanki powstał „Dimensionaut”.
Album zawiera 12 kompozycji wyprodukowanych przez Simona Collinsa i Dave’a Kerznera. Jest to mieszanka, którą wielu nazywa prog-popem, a jednocześnie jest to concept-album o podróży w czasie, galaktyce i wymiarach. I ta muzyka brzmi lekko kosmicznie, w dodatku bardzo płynnie przechodzi z jednego utworu do drugiego, ale po kolei. Zaczynamy podróż od krótkiej miniaturki. „Sound of Contact” z kosmicznymi dźwiękami elektroniki, wspieranymi przez gitarę, wiolonczelę i fortepian trochę przypomina dokonania Yes, by potem przejść w naprawdę mocne i przestrzenne granie w „Cosmic Distance Ladder” z potężną i dynamiczną perkusją oraz bardzo surową gitarą elektryczną (środek utworu jest kapitalny). I wtedy następuje lekkie wyciszenie (klawisze i bas) brzmienia w piosenkach „Pale Blue Dot”, „I Am Dimensionaut” – okraszone progresywnymi brzmieniami (fortepian w połowie „I Am Dimensionaut” czy gra perkusji), ale jednocześnie bardzo melodyjne i przyjemne w odsłuchu. Tak samo w wybranym na singla „Not Coming Down” z eleganckim smyczkiem w tle czy trochę dynamiczniejszym „Remote View”. Zaś w najpiękniejszym „Beyond Illumination”, gdzie klawisze brzmią jakby żywcem wzięte z Yes, a zwrotka jest łudząco podobna do „Englishman in New York” Stinga wspierany jeszcze przez wokal Hannah Stobart z The Wishing Tree. Bajeczne „Only Breathing Heart” (znów te klawisze i gitara), miniaturka „Realm of In-Organic Beings” z poruszającymi żeńskimi wokalizami (jak u Pink Floyd) i fortepianem, bardzo ciepłe „Closer to You” (klawisze udające cymbałki) i dynamiczne „Omega Point” są wprawką do wielkiego finału, czyli 20-minutowego „Mobius Ship”. Kompozycja ta dzieli się na 4 części, w których nie brakuje niczego: futurystycznych dźwięków, mocnej perkusji, akustycznej gitary, delikatnych klawiszy.
Siłą i napędem tego zespołu jest Simon Collins, który tak jak kiedyś ojciec w Genesis łupie na perkusji aż miło, ale też ma bardzo zbliżoną do niego barwę głosu. Powinno to drażnić, ale tak się nie dzieje i idealnie się to wręcz łączy się z resztą, tak jak dobre teksty.
Jaką drogę wybierze zespół Sound of Contact? Trudno powiedzieć, ale jedno nie ulega wątpliwości. Ich debiutancka płyta jest po prostu kapitalna, pełna bardzo pięknych dźwięków oraz klimatu. Warto wypatrywać ich, a w przerwie posłuchać tego cudeńka.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
