Marillion – Holidays in Eden

Holidays_in_Eden

Holidays in Eden
Life before the fall
See no, hear no, speak no evil
Feel no guilt, feel no guilt at all

Po odejściu Fisha Marillion zastąpił go Stevem Hoagrthem, który udźwignął to zadanie. Jednak płyty Brytyjczyków przestały się tak dobrze sprzedawać, co chyba przestało ich specjalnie interesować. Ale po bardzo udanym (moim zdaniem) „Seasons End” trzeba było czekać dwa lata na nowy album.

Tym razem za produkcję odpowiada Chris Neil znany ze współpracy z Mike + The Mechanics. Hogarth i spółka uprościli bardziej swoje brzmienie, choć słychać kto wykonuje i nadal są zmiany tempa. Klawisze Kelly’ego brzmią delikatniej i robią zazwyczaj za przyjemne tło – choć wyjątkiem jest „Splintering Heart”, gdzie budują dość mroczną atmosferę – razem z walącą z rzadka perkusją oraz gwałtownym solo Rothery’ego w połowie. Niemniej jeszcze zespół potrafi tworzyć niezwykłe i czarujące kompozycje, choć są one dość proste jak „The Party” czy „No One Can”.  Ale czy to się musi wykluczać? Chyba nie. Zdarzają się jednak pewne małe urozmaicenia jak silnik samolotu słyszany gdzieś w jakiejś łące/lesie w rockowym utworze tytułowym czy syreny policyjne w „This Town”, co pokazuje, że jeszcze muzycy eksperymentują. Natomiast fani typowo progresywnych brzmień powinni przesłuchać trylogii „Rake’s Progress”, czyli: rockowy „This Town”, wyciszony „The Rakes Progres” z pulsującym basem oraz epicki „100 Nights”, gdzie Rothery znów potwierdza swój wielki talent.

Jeśli ktoś nie polubił Steve’a Hogartha na poprzedniej płycie, na tej też go nie polubi. Bo śpiewa po swojemu, czyli moim zdaniem dobrze. Może i w paru miejscach może sprawiać wrażenie krzyczącego, ale to jeszcze nie umieranie. Także teksty są całkiem przyzwoite, mówiące o miłości, niewinności.

Przy „Seasons End” pisałem, że Marillion + Hogarth = ciekawa wizja. I to jest zwyczajna kontynuacja tej drogi, mniej progresywna, ale nadal piękna. Ale ich największe dzieło dopiero przed nami.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz