Nick Cave & the Bad Seeds – The Good Son

The_Good_Son

W dorobku każdego artysty jest płyta, która zostaje najpierw odrzucona przez fanów i słuchaczy, by potem została doceniona po latach. Czymś takim dla Nicka Cave’a i jego zespołu był „The Good Son” z 1990 roku. Największym zarzutem był brak mrocznego klimatu, który wyróżniał Cave’a.

Wyprodukowany w całości przez zespół album zaskakuje totalnie. Tym razem jest łagodniej brzmieniowo, bardziej minimalistycznie. Być może wynikało to z tego, że członkowie zespołu odstawili narkotyki i że Cave zakochał się. Nieważne. Ważne, że ta płyta jest najprzystępniejszą w dorobku zespołu. Może nie jest mrocznie, ale na pewno jest melancholijnie i smutno. Ta zmiana jest wyczuwalna już w „Foi Na Cruz” – zamiast gitary elektrycznej akustyczna, delikatne klawisze i fortepian oraz wspólnie śpiewany refren. Jeszcze oszczędniej brzmi początek „The Good Son” (klaskanie, tamburyn) – potem pojawia się marszowa perkusja, gitara akustyczna, ksylofon i smyczki, które będą nam towarzyszyć jeszcze parę razy.”Sorrow Child” na początku z delikatną gitarą elektryczną, marszowym basem i perkusją (nie wspomnę w wymawianym przez zespół „Sorrow Child”) wywołują pewien niepokój, którego ani smyczki, ani fortepian nie są w stanie złagodzić. Jednak mrok nie do końca wyparował. Można go znaleźć w epickim „The Hammer Song” (ksylofon, kotły, zniekształcona elektronika i gitara), spokojnym „Lamencie” czy skocznym „The Witness Song” (organy).

Sam głos Cave’a też jakby złagodniał, bardziej stara się śpiewać niż recytować, co bardzo dziwnie pasuje do reszty. Teksty też jakby bardziej melancholijne niż mroczne, co też jest pewną niespodzianką.

Jak już wspomniałem „The Good Son” na początku spotkał się z odrzuceniem, jednak po latach został już doceniony. Mniej mroczny, bardziej melancholijny (te skrzypce!), ale to jednak nadal Nick Cave, o czym zdarza mu się przypomnieć. Pozytywne zaskoczenie.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz