

Ta ekipa działa ze sobą już od ponad 20 lat. Walijskie trio do tej pory wydało 10 płyt, masę przebojów i dużą popularność w wielu krajach, głównie w Wielkiej Brytanii. Teraz Manic Street Preachers po 3 latach przerwy pojawiają się z nowym materiałem, który sami wyprodukowali.
Mamy tu 12 piosenek, które są dość zaskakujące dla tego zespołu. Jeśli spodziewacie się chwytliwych przebojów jak w „Postcards from a Young Man”, to się bardzo zawiedziecie. Jest to album spokojniejszy, bardziej stonowany i nastrojowy. Nawet jeśli jest gitara, to bardziej delikatna i zazwyczaj akustyczna („Running Out of Fantasy”). Więcej miała do pokazania sekcja rytmiczna oraz elektronika, a także trąbka (singlowe „Show Me the Wonder” czy „Anthem for a Lost Cause”) i fortepian („As Holy As the Soil”). To stonowanie może znużyć, ale mnie się bardziej kojarzy ze Stereophonics (a dokładnie z ostatnią płytą), które ma swój klimat (lekko senny instrumentalny „Manobier”).
Wokal Nicky’ego Warda może wywoływać skojarzenia z Beatlesami, ale to tylko na krótką chwilę. Facet ma kawał głosu, choć nie może go wyeksponować tak często jak tego by chciał. W dodatku zespół zaprosił troje gości: folkową Lucy Rose („This Sullen Welsh Heart”), Richarda Hawleya (utwór tytułowy) i Cate Le Bon („4 Lonely Roads”). Wszyscy troje spisali się bardzo dobrze, czasem dominując nad utworem.
Ta sielskość i stonowanie może zniechęcić do „Rewind the Film”. Jednak mimo to warto sięgnąć po ten klimatyczny album, choć może mniej przebojowy. Ale czy zawsze trzeba nagrywać hity?
7,5/10
Radosław Ostrowski
