Fish – A Feast of Consequences

A_Feast_Of_Consequences

Kojarzycie taki zespół Marillion? Powinniście, bo ta kapela odświeżyła formułę rocka progresywnego, m.in. dzięki charyzmatycznemu Fishowi. Jednak wokalista w 1988 roku opuścił zespół i od tej pory działa na własny rachunek. I teraz ukazuje się jego 11 solowa płyta.

To kolejny progresywny album w dorobku tego artysty. Za produkcję odpowiada doświadczony Cullum Malcolm. I jak zwykle jest to mieszanka różnych dźwięków, więc o nudzie nie ma tu mowy. Słychać to już w otwierającym całość „Perfume River”. Na początku słyszymy dudy zmieszane z elektroniką i będący gdzieś w echu wokal, potem dołącza do tego gitara akustyczna, wyraźniejsza sekcja rytmiczna, tempo staje się żywsze i wtedy pojawia się gitara elektryczna oraz bicie serca, by pod koniec ożywić się, a następnie wyciszyć. Nie brakuje też rock’n’rolla („All Loved Up”), akustycznych ballad („Blind to be Beautiful” z fortepianem oraz smyczkami dogrywającymi oraz wokalem Elizabeth Troy Antwi czy początek utwóru tytułowego), jednak wszystko to jest bardzo poruszające i mocne.

Zwłaszcza, kiedy dotrzemy do „High Wood”, które zaczyna opowieść o bitwie pod Sommą. Delikatny fortepian, skrzypce, marszowa perkusja, gitara elektryczna i chórek – to wszystko tworzy mieszankę wybuchową, a to dopiero początek. Czuć może w tym echa wczesnego Marillionu (chyba najbardziej w „The Gathering” zaczynającym się melodią grana przez trąbki i bęben), ale mnie to nie przeszkadza. Fish w dodatku ma nadal mocny i przyciągający uwagę głos. Dodajmy do tego jeszcze naprawdę niegłupie teksty m.in. o wojnie, to będzie mieli podwaliny pod bardzo dobry album.

Jeśli ktoś zapomniał o Fishu, albo uważa za najważniejsze dokonania artysty tylko cztery płyty z Marillionem, to mocno możecie się zaskoczyć. Bardzo dobry album pełen energii i klimatu.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz