

Chłopaki z Aylesbury tym razem nie kazali długo czekać na nowy album, bo tylko rok. Tak szybkie tempo było tłumaczone problemami finansowymi zespołu. Razem ze Stewartem Everym nagrali w ciągu tygodnia album nr 10 – „Radiation”.
No i zaczynamy od dość dziwnej miniaturki – „Costa del Slough”, gdzie w połowie następuje gwałtowny wybuch dźwięków. Dalej mamy czysto rockowe granie zmieszane dziwacznymi elektronicznymi dźwiękami („Answering Machine”), a także bardziej stonowane, półakustyczne kompozycje. Ale część z nich jak „Now She’ll Never Know” działały bardziej usypiająco i nawet solówki Steve’a Rothery’ego oraz Marka Kelly’ego nie są w stanie wybronić tego albumu. Choć są pewne małe perły jak bluesowy „Born to Run” czy „Cathedral Wall”, ale to za mało, by uznać ten album za udany. Jest to co najwyżej przeciętna produkcja zespołu.
I nawet ekologiczna tematyka oraz całkiem niezły wokal Hogartha nie są w stanie przykuć uwagi na dłużej niż jeden raz. Jednym słowem – najgorsza płyta Marillion. Na razie.
5/10
Radosław Ostrowski
