

Programy typu talent show napawają mnie raczej sceptycyzmem a propos nowy twarzy przemysłu fonograficznego. Tacy nowy wykonawcy czy laureaci pojawiają się szybko i znikają jeszcze szybciej, a o laureatach mało kto pamięta. Owszem, są pewne wyjątki, ale tylko one potwierdzają regułę. Jedną z osób uczestniczących w tego typu programie jest 22-letnia Diana Vickers (półfinalistka X Factora z 2008 roku) z Wielkiej Brytanii. Po debiutanckim albumie sprzed 3 lat pora na drugi album o dość ciekawym tytule „Music To Make Boys Cry”. Czy sie popłaczę po przesłuchaniu płyty?
No właśnie. Za produkcję tego albumu odpowiada trzech ombres: David Gamson (współpraca m.in. z Keshą, Kelly Clarkson czy Adamem Lambertem), Simen Eriksrud (DonkeyBoy) oraz Ant Whiting (Rizzie Kicks, John Newman). Czyli należy się spodziewać popowego brzmienia, a współczesny pop nie wywołuje zbyt dobrych skojarzeń. Przynajmniej u mnie. Ale po odsłuchaniu stwierdzam, że nie jest tak źle, ponieważ stylistycznie poszliśmy lekko w stronę lat 80. co trochę nie przeszkadza (dyskotekowa perkusja jednak wywołuje we mnie pewne spięcia). Może i jest melodyjnie i dość różnorodnie, ale coś tu zgrzyta. Nawet jeśli pojawia się coś interesującego (fortepian w „Smoke” czy delikatna elektronika w „Mr. Postman”), to znika w oceanie plastikowego brzmienia. Wiadomo, trzeba nagrać taki album, żeby go w radiu puszczali, ale czy to dobre rozwiązanie. Niby 10 utworów, ale w całości żaden nie był wart uwagi. Sytuację częściowo ratują umieszczone w edycji deluxe trzy utwory w wersjach akustycznych (tylko gitara), ale jednak niesmak pozostaje.
Tym większa szkoda, bo Diana ma całkiem przyzwoity, lekko dziewczęcy wokal, który potrafiłby uwieść, gdyby tło było ciekawsze lub pozwoliło jej na to. A tak mamy co najwyżej przeciętniaka z paroma momentami.
5,5/10
Radosław Ostrowski
