

Dorobek tego zespołu nie był specjalnie obiektem mojego zainteresowania. Fakty mówią jednak same za siebie – 15 wydanych płyt, które rozeszły się w prawie 100 milionowym nakładzie, wyrazisty styl oraz charakterystyczny wokal Eddiego Veddera, uczynił Pearl Jam jedną z najlepszych grunge’owych kapel. Teraz wychodzi album nr 16.
Za produkcję „Lightning Bolt” odpowiada Brendan O’Brien, który współpracuje z zespołem od 1993 roku. I jest to nadal rockowe granie – żadnych dubstepów, elektroniki czy cudowania. Gitara łoi aż miło (singlowy „Mind Your Manners”), bas z perkusją napędzają całą maszyną („My Father’s Son”), czasem stworzą nastrojową balladę („Sirens”). Jednak zespół próbuje zaskoczyć i czymś takim jest dość ponure „Pendulum” z oszczędna perkusją oraz dość sennym klimatem, zaczynające się akustyczną gitarą „Swallowed Whole” czy idące w stronę country „Sleeping By Myself”. Jednak zmiana tempa, dynamiczne riffy, mocna perkusja dominują, zaś Vedder świetnie się drze, ale gdy trzeba być bardziej stonowanym, to jest.
Tak samo dobrze wypadają teksty o samotności, przeszłości, niebie i piekle. Jest bardziej refleksyjnie, co w połączeniu z (w większości) dynamiczną muzyką wywołuje mocne uderzenie. I choć nie znam zbyt dobrze Pearl Jam, jest to naprawdę udany materiał, z kilkoma porywającymi fragmentami i trzymająca wysoki poziom.
7,5/10
Radosław Ostrowski
