

Kto z nas nie słyszał albo nie czytał o tej dwójce nieszczęśliwych kochanków z nieśmiertelnego dzieła Williama Szekspira? Filmowcy na pewno, a ilość adaptacji tego dzieła nie jest w stanie zmieścić się na palcach obu rąk. Dlatego nie będzie zaskoczeniem, że powstała kolejna adaptacja. Tym razem z klasykiem postanowił się zmierzyć reżyser Carlo Carlei, zaś scenariusz napisał Julian Fellows („Gosford Park” i „Downton Abbey”). A główne role dostali Douglas Booth („Filary Ziemi”) oraz Hailee Steinfield („Prawdziwe męstwo”). Co tym razem z tego wyjdzie, czas pokaże, a film jeszcze nie ma w Polsce dystrybutora. Za to śmiało możemy przesłuchać ścieżki dźwiękowej do tego filmu.

I tutaj się robi ciekawie. Początkowo reżyser zatrudnił Jamesa Hornera, jednak jego praca została w czasie post-produkcji odrzucona. A ponieważ do premiery zostało niewiele czasu, więc trzeba było kogoś wziąć na szybko. I tak zadanie napisania muzyki dostał Abel Korzeniowski, który jeszcze nie robi furory, nie zatrudniają go hollywoodzcy producenci, ale brzmienie kompozytora jest na tyle rozpoznawalne, że nie można go pomylić – bardzo kameralne i klasyczne jednocześnie, świadomie niedzisiejsze, co już słychać od początku do końca.
Wydany przez Relativity Music album zaczyna „Juliet’s Dream” – bardzo liryczna kompozycja z „płynącymi” smyczkami oraz delikatnym fortepianem, trochę przypomina dokonania Michaela Nymana czy Philipa Glassa. „Forbidden Love” to temat miłosny, który porusza pięknymi smyczkami (skrzypce mają też swoje solo, tak jak wiolonczela), zaś rozmachu dodają bębny.
Klimatu epoki nadaje „The Cheek of Night” – walc z ładnymi smyczkami (plumkanie na początku), fletami oraz piękną wokalizą sopranistki Tamary Bevard, zaś piękna dodają jeszcze grające w tle pianino. Tak samo piękne jest „First Kiss”. Zaczyna się od delikatnego fortepianu, dołączają smyczki, które w połowie nabierają siły i pod koniec wyciszają się, ustępując pianinu. Równie pięknie brzmią klasyczne „Come, Gentle Night”, gdzie poza naprawdę popisującym się fortepianem, wybijają się flety oraz bardzo delikatne „Wedding Wovs” z mocnym solo wiolonczeli oraz anielską wokalizą Bevard, no i dzwonami w tle.
Choć jest to film o miłości, Korzeniowski napisał parę tematów pod mocniejsze i dynamiczniejsze ujęcia. Na pewno czymś takim jest „Trooping with Crows” ze złowrogimi, wręcz marszowymi smyczkami fortepianem – na początku szybkim i dynamicznym, by potem nabrać delikatności i wyciszenia. Ten chwyt się zapętla, dodatkowo urozmaicona żeńską wokalizą. Następne „Fortune’s Fool” bazuje na nerwowych smyczkach, nieprzyjemnych trąbkach, dużym chórze oraz bardzo poruszającą wiolonczelą, by pod koniec wyciszyć się. W tym samym tonie jest piekielnie szybkie „From Ancient Grunge”, gdzie smyczki i fortepian idą na złamanie karku, zaś temu wszystkiemu towarzyszą jeszcze ponure dęciaki.
https://www.youtube.com/watch?v=0-ZuL4jcVmk&w=300&h=247
Jednak najlepszymi fragmentami partytury są prawie 7-minutowy „A Thousand Times Good Night” oraz finał, który trwa 15 minut i jest podzielony na parę utworów, a tam emocje są wyciśnięte do samego końca. Najdłuższy „A Thousand…” zaczyna się delikatnym brzmieniem fortepianu, do którego potem dołączają flety oraz smyczki grające temat miłosny, gdzie jeszcze pojawia się harfa. Finał zaś zaczyna się od „Tempt Not a Desperate Man”, a kończy się na „Eternal Love”.
„Tempt” zaczyna się od szybkich, wręcz skocznych smyczków, przerywanymi uderzeniami bębnów, dęciakami i fletami, by w połowie nagle zmienić klimat na mroczniejszy, dęciaki ciągną się, brzmią prawie jak u Hansa Zimmera, a kotły jeszcze bardziej potęgują atmosferę. Znacznie mroczniejszy jest dwuczęściowy „The Crypt”. Pierwsza część, dzięki chórowi nabiera sakralnego charakteru (tutaj trochę zajeżdża Hornerem), spotęgowanego przez smyczki i gitarę, zaś druga jest bardziej smutna (skrzypce i wiolonczela grające pod koniec temat miłosny) i poruszająco ilustruje tragiczny finał. I na sam koniec „Eternal Love” grane na smyczki i fortepian oraz przeplatające się wiolonczelę z żeńską wokalizą, brzmi sakralnie i potężnie.
Korzeniowski może i miejscami jedzie trochę na autopilocie, ale nadal pokazuje, że jest w stanie wcisnąć odrobinę świeżości w skostniałą trochę muzykę filmową. Jest elegancko, lirycznie i dostojnie, a jednocześnie mam wrażenie, że ta praca pasuje do filmu (choć go nie widziałem). Czy Korzeniowski tym zachwyci producentów z dużymi cygarami i wybije się tworząc muzykę do filmów z większymi budżetami? Mam nadzieję, że tak. Ale obawiam się, że to zajmie jeszcze kilka lat. Niemniej potwierdza tą pracą, że jest jednym z najważniejszych kompozytorów ostatnich lat.
8/10
Radosław Ostrowski
