

Ta dziewczyna przykuła uwagę mediów pięć lat temu, gdy pojawił się utwór “Sweet About Me”. Od tej pory 22-letnia Gabriella Cilmi z Australii nagrała dwie płyty, które cieszyły się dość umiarkowaną popularnością. Pytanie czy trzeci skupi większą uwagę?
„The Sting” (nie mylić ani z filmem, gdzie główną rolę grał duet Redford/Newman czy pewnym popularnym piosenkarzem) zawiera 12 popowych piosenek, za których produkcję odpowiada Elliot James (współpraca m.in. z Noah and the Whale czy Kaiser Chiefs). Czyżby to miał być prostacki pop grany pod publiczkę? Jest to proste granie, jednak nie wywołuje (przynajmniej we mnie) odrzucenia czy agresji. Przynajmniej na początku (urocze „Highway” – delikatna elektronika i smyczki), potem jeszcze swoje daje fortepian (bardziej stonowany niż dynamiczny – „Sweeter in History” czy „Don’t Look Back”) i gitara akustyczna („Don’t Look Back”) i delikatnie grająca elektryczna („Left with Someone Else”). Ale mimo bogactwa instrumentarium czy stylistyk, muzyka zaczyna się zlewać w połowie, co staje się mało pociągającym popem, który już gdzieś słyszeliśmy.
I nawet bardzo pociągającym wokal Gabrielli (mi akurat kojarzy się z Macy Gray niż wielu recenzentom z Amy Winehouse), który trzyma ten album i dzięki niej słucha się tego naprawdę przyzwoicie. I takie jest właśnie „The Sting” – przyzwoitą robotą, niepozbawioną chwytliwości, ale szybko wypadającą z ucha.
6/10
Radosław Ostrowski
