

Zostawmy teraz święta i takie tam bzdety. Czas na coś bardziej delikatnego, mnie kłującego w uszy i najlepiej bez słów. Dlatego natrafiłem na płytę pianistki Michele McLaughlin, którą poznałem w zeszłym roku.
„Waking the Muse” to kolejny instrumentalny album w całości oparty na fortepianie. I jak ten instrument gra? Bardzo dobrze i przede wszystkim różnorodnie. Od mocnych uderzeń zagranych bardzo szybko (utwór tytułowy, „Misty Fjords”) przez stonowane i bardziej melancholijne dźwięki („A Different Radiance”) oraz wypadkowa obydwojga (walczyk „Radiance” czy mieszające tempo „Spiritual Awakening”). Tytuł każdego utworu jest kluczem do tego, co mamy usłyszeć, gdy zamkniemy oczy – wtedy dźwięki fortepianu malują obrazy (pod warunkiem, że posiadamy wyobraźnię jeszcze), a jednocześnie jest to bardzo kojąca i piękna muzyka, której słucha się dobrze, ale raczej tylko w pojedynkę. I choć za oknami zima (powiedzmy, bo śniegu już tam niewiele zostało) to ten album jest naprawdę ciepły, wręcz gorący od emocji malowanych za pomocą tylko jednego instrumentu. Nie brakuje też podniosłości („Graditute”), nadziei („Until We Meet Again”) czy radości („The Little Red Bird”) – taka różnorodność i emocjonalny wachlarz są zdecydowanie na plus wydawnictwa, które szczerze polecam ludziom szukając wyciszenia, stonowania i czegoś mniej oczywistego.
8/10
Radosław Ostrowski
