

Dwa lata czekałem na powrót największego detektywa naszych czasów – wrzuconego w XXI wiek Sherlocka Holmesa, który powstał z martwych. Jednak jego powrót łatwy nie był, o czym już pisałem przy okazji premiery 3 serii. I tak jak poprzednie, jest ona dopracowana wizualnie i fabularnie, a także została wydana muzyka z serialu, która stworzyli David Arnold i Michael Price. Także ta muzyka, sprawdza się świetnie na ekranie, a poza nim?

I choć powtarzają się pewne elementy (temat Watsona i Sherlocka praktycznie się nie zmieniły – obecność cymbałków oraz żywej orkiestry), wyczuwa się pewne mocne zmiany. Przede wszystkim coraz silniejszy wpływ elektroniki i syntezatorów, które towarzyszą przy rozwiązywaniu zagadek naszego detektywa, jednak tutaj wtapia się razem z żywymi instrumentami. I tak jak poprzednio, album jest ułożony chronologicznie, zgodnie z przebiegiem wydarzeń danych odcinków.
Pierwszy epizod to powrót Holmesa, poprawa relacji z Watsonem oraz próba powstrzymania zamachu terrorystycznego. No i najważniejsze pytanie stawiane od dwóch lat – „How it Was Done”. Jest to bardzo ostra i elektroniczna wariacja tematu Sherlocka z mocnymi uderzeniami perkusji, agresywną elektroniką i gitarą elektryczną. A nad wszystkim unosi się bardzo wyraźny wpływ Hansa Zimmera (m.in. brzmienie rozciągniętych dęciaków niemal jak z „Incepcji” czy „opadające” smyczki), który jednak nie wywołuje rozdrażnienia. Druga mocną ścieżką jest inna wariacja tematu Sherlocka (bardziej epicka i orkiestrowa) w „#SherlockLives”, zakończona lekko jazzującą perkusją. Inna, utrzymana w stylu walca jest „Back to Work”. Zas underscore tutaj jest budowany za pomocą „opadającej” elektroniki i dość ciągłej gry skrzypiec z gitarą elektryczną („Vanishing Underground”) oraz mocnej wariacji tematu Sherlocka w mrocznym „John is Quite a Guy” z masą elektroniki (pulsujący bas), nerwowych smyczków i walącej perkusji. A zakończeniem tego odcinka jest „Lazarus”, czyli zmodyfikowany temat Moriarty’ego (dodana elektronika), będący zapowiedzią kolejnego trudnego wroga.
Drugi odcinek to wesele Watsona, gdzie Sherlock wygłasza mowę jako drużba. Jednak sam początek odcinka to próba schwytania gangu złodziei przez inspektora Lestrade’a. Stąd początek jest bardziej underscore’owy popisem smyczków i dzwoneczków („Lestrade/The Movie”). Bliżej sprawy jest „To Battle” – temat Watsona, w który wpleciono marszowe werble i perkusje podkreślającą wojskową przeszłość pana młodego. Sama opowieść Sherlocka pełna jest mrocznych zbrodni, wspólnie rozwiązanych przez obu panów, zaś podczas wesela będzie próba morderstwa. Najbardziej tutaj wybijają się „Stag Night” (dubstepowy początek, zaś dalej pojawia się bardzo”orientalna” perkusja oddająca mocno zakrapiany wieczór kawalerski i „nawalona” gitara elektryczna), pełen wojskowych werbli „Major Sholto” oraz zagrany na skrzypcach „Waltz for John and Mary” (grany przez Holmesa). Reszta jest już bardziej underscore’owa („Mayfly Man”).
Wreszcie ostatni odcinek, czyli konfrontacja Sherlocka z Magnussenem – „Napoleonem szantażu”. I to jego temat otwiera tą część. Jest to bardzo niepokojący (ciągnące się smyczki i elektroniczna perkusja), a jednocześnie bardzo elegancki (plumkania w połowie) – pojawia się on jeszcze w „Appledore”. Tutaj spora część ścieżki to bardzo mroczny, wręcz elegijne tematy z elementami underscore’u a’la Zimmer. Najciekawiej tutaj prezentuje się „Redlight” z poruszającym solo skrzypiec oraz żeńską wokalizą (obecna także w „The East Wind”) czy liryczne „Addicted to a Certain Lifestyle” z dominującym fortepianem. A całość kończy lekko zmodyfikowany (rozbudowany początek) temat przewodni serialu.
„Sherlock” od strony wydawniczej prezentuje naprawdę przyzwoity poziom, do którego nas przyzwyczaił. Nadal sprawdza się lepiej na ekranie niż poza nim, ale Arnold z Pricem wykonują kawał naprawdę dobrej roboty.
8/10
Radosław Ostrowski
