Howard Shore – The Departed

The_Departed

Każdy szanujący się kinoman wie, kim jest Martin Scorsese – reżyser, który Oscara otrzymał dopiero w 2007 roku za niezłą „Infiltrację”, czyli remake azjatyckiego dreszczowca „Piekielna gra”. Ale powiedzmy sobie to wprost – nagroda za najlepsza reżyserię była tylko i wyłącznie nagrodą pocieszenia za wszystkie pominięcia członków Akademii Filmowej. Natomiast pominięto jeden z najlepszych elementów tego filmu – warstwę muzyczną. Reżyser znany jest z tego, że wrzuca przeboje muzyki rozrywkowej (podobno posiada duża kolekcje płyt), w czym dorównuje mu tylko Quentin Tarantino, ale tez korzysta z usług zawodowych kompozytorów, co zostało zauważone przez wytwórnie płytowe.

Howard_ShoreScorsese skorzystał z usług, już „nadwornego” kompozytora, czyli Howarda Shore’a. Panowie poznali się przy pracy podczas „Po godzinach”, zaś od „Gangów Nowego Jorku” jest to już stała kooperacja. Tym razem kompozytor bardzo zaskoczył wszystkich tworząc muzykę bardzo gitarową, gdzie orkiestra tak naprawdę robiła tu tylko za tło, odzywając się w kilku miejscach. Shore zaprosił do współpracy zawodowych gitarzystów – Sharon Iberin, George’a Edwarda Smitha, Marca Ribota i Larry’ego Saltzmana. Efekt jest bardzo pozytywny, tworząc kompozycje z ikrą i do tego naprawdę dobrze skrojoną (nieco ponad 40 minut grania).

Siłą tej płyty jest bardzo chwytliwy temat przewodni zagrany na dwie gitary, który przewija się na tym albumie często. W „Cops or Criminals” motyw jest wspierany przez sekcję smyczkową oraz perkusję, co podnosi tętno. Może nawet i zbyt często zaznacza swoją obecność, jednak jest bardzo rozpoznawalny z tym tytułem i pojawia się w paru aranżacjach (najlepsza w „Colin”, „Command” i kończącym całość „The Departed Tango”) i mimo dość intensywnej obecności nie wywołuje znużenia. Choć było o to bardzo łatwo. Także na tych instrumentach budowane jest napięcie i muzyka akcji, która na ekranie podnosi adrenalinę, co najbardziej słychać w „344 Wash” (mocne uderzenie bębnów i ostrzejsza gitara elektryczna) i „Chinatown” („azjatycka” gitara elektryczna oraz uderzenia perkusji wspierane smyczkami), które poza ekranem nie radzą sobie już tak świetnie.

Jednak „Infiltracja” to nie tylko akcja i świetny motyw przewodni. Bo tutaj jest jeszcze druga, delikatniejsza twarz przesycona melancholią. Pojawia się ona równie często, co temat przewodni, ale albo robi za tło („The Faithful Departed”) lub ginie przy ostrzejszych fragmentach („Boston Common”). To dość prosta i spokojna melodia, ale bardzo silna emocjonalnie i  na niej spoczywa cały ciężar dramaturgiczny filmu. Najpełniej wybrzmiewa w 7-minutowym „Billy’s Theme”, będącym czymś na kształt suity, ale równie interesująco brzmi w „The Last Rite”, „Madolyn” czy „Beacon Hill”.

Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, to „Infiltracja” kojarzy się z hiciorem „I’m Shipping Out to Boston” zespołu Dropkick Murphys (2 minuty, ale za to jakie). Trochę szkoda, bo Howard Shore też wyszedł z obronna ręką. W filmie ta muzyka miejscami, naprawdę mocno się wybija. Może i jest ona trochę monotematyczna i bardzo spokojna, ale to jedna z najlepszych partytur tego Kanadyjczyka. Ciekawe, ilu gitarzystów będzie próbował zagrać te tematy.

7,5/10

Radosław Ostrowski


Dodaj komentarz