

Ta młoda hiszpańska wokalistka (jej pseudonim wziął się od… szminki) do tej pory wydała dwie płyty, które spotkały się z dobrym przyjęciem, zaś stylistycznie szły w stronę indie popu i delikatnego folku. Ciekawe co tym razem pokazała na swojej trzeciej płycie – „Agent Cooper”.
I już widać poważne zmiany – dotychczasowego producenta Tony’ego Doogana (współpraca m.in. z Belle & Sebastian) zastąpiła aż trzema osobami: Joem Chiccarellim (m.in. The Wtite Stripes), Emily Lazar (mastering płyt m.in. Foo Fighters) i Markiem Needhamem (miksowanie debiutanckiej płyty Imagine Dragons). I poszła za tym również zmiana brzmienia – fortepian i delikatną gitarę zastąpiła elektronika oraz gitara elektryczna. Jest trochę bardziej na bogato, czasami skręcając w stronę dynamicznych i chwytliwych soft rockowych brzmień (singlowy „Casper”, gdzie dynamiczne zwrotki kontrastowane są z delikatnym refrenem w towarzystwie fortepianu oraz chórku), synth popu („Xabier”) oraz bardziej lirycznych, rozmarzonych fragmentów („Anthony”). I wypada to naprawdę bardzo przyzwoicie, słucha się tego z dużą frajdą i nie czuć w żadnym wypadku znużenia.
Spoiwem łączącym te piosenki jest bardzo delikatny wokal pani Hernandez – już mniej dziecinny, bardziej uroczy i melancholijny. Drugim spoiwem są teksty, które opowiadają o mężczyznach będących inspiracją dla naszej dziewczyny. Ale o nich samych (poza imionami) nie wiemy zbyt wiele, zaś brakuje tu samego agenta Coopera (kto widział „Miasteczko Twin Peaks”, wie o co chodzi).
Niby nie jest to nic zaskakującego czy oryginalnego, ale „Agent Cooper” to naprawdę solidny i przyjemny album. Dobrze się tego słucha, widać wykonywany krok naprzód i kto wie, czym jeszcze ta dziewczyna może zaskoczyć.
7/10
Radosław Ostrowski
