Misery

Pisarz to wcale nie jest taka łatwa fucha. Zobowiązania, terminy i przede wszystkim tzw. twórcza wena. Ale jak zdobyć wenę, gdy piszesz o postaci, która staje się dla ciebie ciężarem? Taki dylemat ma niejaki Paul Sheldon – bardzo uznany i doświadczony autor bestsellerowych romansideł o Misery. Właśnie zakończył pisać ostatnią powieść o tej kobiecie i ruszył w drogę do wydawnictwa, gdy pojawia się śnieżyca, a auto wypada z drogi. Sheldon traci przytomność (ma tez złamane nogi i rękę), ale zostaje odnaleziony przez swoją fankę – pielęgniarkę Annie Wilkes. W podzięce autor pozwala jej przeczytać rękopis swojego dzieła. I jakby to powiedzieć, to był błąd.

misery1

Wszyscy wiemy jakim pisarzem jest Stehpen King? Dobrym, znaczy dobrze się sprzedającym. Kino poznało się na nim od jego debiutu „Carrie”, przeniesionego na ekran przez Briana De Palmę, a mistrzami w adaptacjach Kinga stali się, m.in. Frank Darabont („Skazani na Shawshank”, „Zielona mila”), David Cronenberg (mocna „Martwa strefa”) czy Bryan Singer (”Uczeń szatana”). Śmiało do tego grona można umieścić Roba Reinera, który dwa razy podchodził do książek mistrza grozy i dwa razy z powodzeniem – „Stań przy mnie” (na podstawie opowiadania „Ciało”) z 1986 i nakręcone 4 lata później „Misery”. Bardziej jest to jednak thriller niż stricte horror, ale atmosfera i napięcie jest tutaj naprawdę mocno budowane. Reżyser wybiera taktykę dwutorowego opowiadania. Pierwszy tor dotyczy Sheldona uwięzionego tak naprawdę przez Annie i zmuszonego do napisania powieści o Misery na nowo. A jeśli nie będzie chciał, to go się go naszpikuje jakimiś psychotropami w strzykawce, jak to nie pomoże – rozwalimy mu gojące się nogi. Drugi dotyczy niejakiego Bustera – miejscowego szeryfa, który próbuje odnaleźć pisarza. Obydwa te tory zderzają się w końcu doprowadzają do wręcz spektakularnego (jak na tego typu produkcję) finału.

misery2

Przy okazji Reiner pokazuje jak silna może być relacja pisarz-czytelnik, gdzie obie strony są tak naprawdę zależne od siebie. Sheldon chce się wyzwolić od swojej postaci, przez to czując się gorszym pisarzem, który tylko zarabia na tym, chce być bardziej ambitny. Wiem, że nie wszyscy fani na taką wieść, muszą wybierać tak desperackie metody rozwiązania sprawy, ale czy wtedy nie następuje pewnego rodzaju złość i odwrócenie się od autora? Annie desperacko napędza Shelodona, na co on powoli zaczyna się adaptować (pod groźbą i bezsilnością), stając się demiurgiem napędzającym świat chorej kobiety, która dzięki temu czuje się doceniona i potrzebna. Samo prowadzenie tej atmosfery (kompletna izolacja, opady atmosferyczne, brak telefonu i wózek, na którym prowadzi Sheldon) naprawdę robi wrażenie, choć na początku może sprawiać wrażenie pewnej teatralności i sztuczności, jednak przywiązanie do detalu (operator Barry Sonnenfeld się naprawdę postarał) oraz świetny montaż (m.in. praca przy pisaniu Paula w rytmie utworów Liberacego czy powrót Sheldona do pokoju przeplatający się z przybyciem Annie do domu – naprawdę to trzyma za gardło).

misery3

A jeśli chodzi o aktorstwo, to jest to tak naprawdę teatr jednej osoby. Imię jej to Kathy Bates – jej Annie to jedna z najbardziej przerażających i strasznych osób jakie kiedykolwiek widziało kino. Pozornie to spokojna, rozpromieniona fanka, która kocha swojego autora oraz jego książki. Ale czasami ta spokojna kobieta, potrafi bardzo mocno i impulsywnie zareagować – żeby tylko wrzaskiem, jednak na podniesionym głosie się nie kończy, o czym już wspominałem. Jednak wtedy następuje wyciszenie i znów staje się potulna oraz miła. Partnerujący jej James Caan (kojarzony głównie jako narwany Santino Corleona z „Ojca chrzestnego”) może nie jest aż tak efektowny, ale za to jest bardzo sugestywny i równie wiarygodny jak łagodno-demoniczna Bates. On ma emocje wpisane w oczach, głównie strach i poczucie bezsilności, ale też ma swoje przebłyski (ironiczne złośliwości czy scena spalenia świeżo napisanej powieści). I to jemu kibicujemy, życząc mu jak najlepiej. Poza nim warto wspomnieć o epizodzie Richarda Farnswortha (dobroduszny i życzliwy szeryf Buster), partnerująca mu Frances Sternhagen (żona szeryfa, Virginia – ich wspólne kłótnie delikatnie łagodzą mroczny klimat) oraz Lauren Bacall (wydawca, pani Sindell).

„Misery” to jedna z najlepszych adaptacji książek Kinga, choć literacki pierwowzór był trochę brutalniejszy. Ale Reiner tylko potwierdził swoją biegłość oraz wielką formę, która jeszcze przez dłuższy czas towarzyszyła. O tym jednak pomówimy kiedy indziej, a jeśli chcecie zostać literatami, zobaczcie i się zastanówcie.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz