

Było lato roku 1974. Nic specjalnego się nie działo, jednak w Abbey Road poznało się dwóch dżentelmenów. Pierwszy był inżynierem dźwięku, pracował przy „The Dark Side on the Moon” Pink Floydów, drugi pisał teksty i piosenki, udzielał się tez na sesjach jako pianista. był pianistą, grającym sesyjnie. I właśnie ten muzyk wpadł na pomysł nagrania płyty inspirowanej utworami Egdara Allana Poe. Panowie nazywali się Alan Parsons i Eric Woolfson, tak też powstał już kultowy zespół The Alan Parsons Project, album wyszedł dwa lata później.
I zobaczmy, co panowie wymyślili? Zaprosili do współpracy masę muzyków, a także Orsona Wellesa jako narratora. I to on zaczyna „A Dream Within a Dream”. Już w trakcie dołączają instrumenty: delikatną elektronikę, powoli nasuwający się fortepian z perkusjonaliami oraz silniej brzmiącymi klawiszami. Wreszcie pojawiają się flety, podkreślające wręcz „senny” charakter całego przedsięwzięcia. W połowie wszystko ustępuje – wtedy pojawia się bas, prosty i dosadny. Wchodzi za nim perkusja oraz delikatne organy, zgrywające się z gitarą elektryczną i drugą gitarą mieszającą się plus jeszcze gitara akustyczna. Wszystko się wycisza i zostaje tylko bas. On też otwiera „The Raven” i nabiera troszkę większej energii, a wokal brzmi tutaj bardzo mechanicznie (Alan Parsons użył na sobie EMI vocodera), a perkusja ma więcej rzeczy do roboty, klawisze potęgują mroczny klimat. W połowie pojawia się chór (na chwilkę) nadając epicki charakter, a druga połowa w wykonaniu Leonarda Whitinga (Romeo z filmu Franka Zeffirelliego) brzmi bardzo delikatnie, takoż muzyka z ładnymi dźwiękami gitary, harfy, by riff stał się agresywniejszy w rytm marszowych klawiszy, nadając lekko psychodelicznego klimatu. Dalsze utwory też są śpiewane, ale już przez innych. „The Tell-Tall Heart” z mocnym wokalem Arthura Browna jest już bardziej rockowa i mroczna (gitary) i piosenkowa, a środkowa część ze smyczkami i klarnetami jest po prostu piękna, jednak dalej powraca mrok i już nie jest tak przyjemnie, co podkreśla Brown. Znacznie delikatniejsze jest „The Cast of Amontilliado” z pięknymi smyczkami na wstępie, chórkami w środku oraz świetnym zgraniem orkiestry (dęciaki, klawikord) i chóru z zespołem w tzw. refrenach, a wokal Johna Milesa jest też łagodniejszy. Zupełnie odwrotnie niż w „(The System Of) Doctor Tarr and Professor Fether”, gdzie Milesa wspiera Jack Harris. Tutaj mamy ponure ograny, gitarowe riffy i chwytliwą melodię, a dalej pojawiają się… oklaski, jakby żywcem wzięte z jakiegoś przedstawienia.
Jednak najważniejszym utworem jest podzielona na cztery części „Zagłada domu Usherów”. „Preludium” zaczyna się ciągnącymi się elektronicznymi smyczkami oraz głosem Wellesa. Dalej brzmi orkiestra – fleciki, smyczki, trąbeczki, harfa – na początku brzmiące trochę mrocznie, potem nabierają znacznie pogodniejszego charakteru. Może poza smyczkami – te idą w stronę grozy aż do samego końca, choć wspierane przez inne instrumenty (wybuchy dęciaków), na sam koniec dostajemy burze i deszcz, które towarzyszą nam przy „Arrival”. Do tego jeszcze dostajemy wiatr i organy oraz zapętlające się oraz przyśpieszone klawisze. Perkusja naśladuje tutaj walenie do drzwi, a gitara płacze, na koniec wyciszona chórkiem. „Intermezzo” jest bardzo krótkie i bardzo strasznym popisem skrzypiec, by płynnie przejść do „Pavane”. Tutaj mamy kontrabas, gitarę, bałałajkę i cymbałki, które nadają bardzo lirycznego, wręcz magicznego klimatu (do pojawienia się mroczniejszych klawiszy i perkusji), by wszystko runęło w „Fall” (smyczki stają się nerwowe, razem z bębnami i dęciakami). Całość wieńczy „To One in Paradise”, które mimo mrocznego wstępu (smyczki z końca „Fall”) brzmi trochę pogodniej, dzięki klawiszom, chórowi i gitarze akustycznej, a także delikatnym wokalom Wolfsona i Terry’ego Sylvestra. Także tekst o snach i raju brzmi mniej strasznie od reszty.
I muszę przyznać, ze „Tales of Mistery and Imagination” to piękny hołd złożony Edgarowi Poe, mimo lat potrafi poruszyć (genialna “zagłada domu Usherów”), oczarować klimatem i dać początek nowej legendzie progresji. Czy udało im się przeskoczyć tak wysoko postawioną poprzeczkę? Zobaczymy.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski
