The Alan Parsons Project – Pyramid

Pyramid

I znów po roku objawił się kolejny album projektu Alana Parsonsa, który niepodzielnie (razem z Erikiem Woolfsonem). Po opowieściach Edgara Allana Poe oraz kosmicznej opowieści, tym razem ruszyliśmy w wyprawę wgłąb piramidy w Gizie. I ten koncept-album spotkał się z życzliwym przyjęciem, ale czy wytrzymała ona próbę czasu?

Razem ze stałymi współpracownikami (basista David Paton, gitarzysta Ian Bairnson, wokaliści: Colin Blunstone, Lenny Zakatek, John Miles, Jack Harris oraz klawiszowiec Woolfson) i kilkoma nowymi twarzami (perkusista Stuart Elliott, który współpracował m.in. z Paulem McCartneyem czy Alem Stewartem i drugi klawiszowiec Duncan Mackay) wyruszamy w tą dość interesującą ekspedycję, a pierwszym przystankiem jest instrumentalny „Voyager”, z budującymi „starożytny” klimat klawiszami, które jeszcze będą się później odzywać („One More River” czy „Can’t Take it with You”). Równie tajemniczo brzmi drugi instrumentalny utwór – „In the Lap of the Gods”. Poczatek to uderzenia dzwonów i flet, potem pojawia się mocne uderzenie, flet zmienia swoje brzmienie a za nim idą organy i marszowa perkusja. Dołączają potem gitara akustyczna z fortepianem, męską wokalizą oraz smyczkami, budującymi bardzo specyficzny klimat. Wreszcie pod koniec pojawiają się trąbki, flety i chóralny zaśpiew, nabierający bardziej epickiego rozmachu. I trzeci instrumental, czyli „Hyper-Gamma-Spaces”. Od razu mamy szybką, zapętlającą się elektronikę z basem i perkusją, a tempo ciagle przyśpiesza, podkreślając formę Woolfsona oraz Mackaya. Te utwory są wplecione razem z piosenkami.

A te są naprawdę bardzo interesujące i ciekawe, a każdy dźwięk nie wydaje się być dziełem przypadku. Każdy z wokalistów dopasowuje się do nastroju każdej piosenki. Nie brakuje nastrojowego „wyciskacza łez” (finałowe „Shadow of a Lonely Man” z czarującym fortepianem oraz smyczkami), żywszego tempa (trochę pachnąca Pink Floyd perkusja w „What Goes Up” plus trąbki czy „One More River” z szybszą gitarą i perkusją), odrobiny wyciszenia i patosu (smyczki w „The Eagle Will Rise Again”, choć wokalizy za bardzo pachną Bee Gees) oraz melancholii („Can’t Take It with You” z bardzo smutnymi klawiszami). Tak samo teksty mówiące o samotności, upadku i walce.

Wejście na tą piramidę okazało się ciężkim doświadczeniem, które potwierdza wyborną formę Alana Parsonsa i spółki. Płyta miejscami mroczna i tajemnicza, ale na naprawdę wysokim poziomie oraz bardzo piękna. A co będzie dalej?

8,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz