

Jeden z najbardziej popularnych zespołów brytyjskich, choć ostatnie ich dokonania nie robią na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Z delikatnego, ale gitarowego grania Chris Martin i spółka coraz mocniej poszli w stronę elektroniki, a co wpływ miała współpraca z Brianem Eno od czasu „Viva la Vida”. W podobnym tonie powstało „Ghost Stories” – album poniekąd zainspirowany rozstaniem frontmana ze swoją partnerką. Na ile to prawda, a na ile reklama – trudno powiedzieć.
Singlowe utwory niespecjalnie mnie przekonały do tej płyty, ale postanowiłem się nie zrażać, a współproducentami byli m.in. Tim Berling (bardziej znany jako Avicii), Rik Simpson (współpraca m.in. z Portishead) i będący na fali Paul Epworth (m.in. Adele, Florence + The Machine czy John Legend). To tylko potwierdza, że Coldplay idzie w stronę popowego brzmienia, co samo w sobie złe nie musi być. Elektronika bywa przestrzenna, ale perkusja syntezatorowa bywa irytująca (strasznie przeszkadza w „Magic” razem z basem), ale ilość gitary elektrycznej jest strasznie zmniejszona. Czemu każdy zespół rockowy inwestuje w syntezatory i pianinko, by grać jak Radiohead? Tego nie ogarniam. Owszem, zdarzają się ciekawe kompozycje jak „Midnight” z „tykającymi” klawiszami oraz przestrzennym wokalem (potem w połowie klawisze brzmią coraz gorzej, próbują naśladować nie wiadomo co) czy prawie akustyczny „Oceans”, ale już takie „A Sky Full of Stars” to już jest dla mnie czymś niepojętym. Dyskotekowy podkład mocno przypominający „We Found Love” Rihanny i taki nakład elektroniki pachnącej tandetą może i podbije dyskoteki, ale po nich można było liczyć na więcej. Za to zakończenie, czyli „O” z prostym, ale ładnie zagranym fortepianem, gdzie klawisze budują przestrzeń, jednak nie drażnią. Ale końcówka z anielskimi wokalizami to repeta otwierającego całość „Always In My Head”, będąca zgrabną klamrą. Jednak te parę utworów (słownie trzy z dziewięciu) to trochę za mało. Edycja deluxe troszeczkę podwyższa ocenę, głównie dzięki tytułowemu utworowi oraz drugiej części „O”.
I nawet niezły wokal Chrisa Martina nie był w stanie mnie całkowicie porwać, bo „Ghost Stories” jest zaledwie poprawną płytą. A liczyłem na dużo więcej, jednak widać, że nie zamierzają wrócić do korzeni. Może im by się to przydało.
5/10
Radosław Ostrowski
