

Rok 1979. I jak co roku pojawił się nowy album Alana Parsonsa i jego spółki. Ale tym razem postanowili opowiedzieć o największej tajemnicy nauki i jednej z nieogarnionych zagadek – kobiecie. W dodatku poprosił o wsparcie (poza sprawdzoną grupą muzyków) orkiestry symfonicznej. I tak powstała „Eve”- myślę, że nadanie płycie tytułu po imieniu pierwszej kobiety na Ziemi nie jest zbiegiem okoliczności.
I „Eve” jest tutaj najbardziej piosenkowym albumem Alan Parsons Project w latach 70. Melodyka jest bardzo prosta, bardziej odzywa się orkiestra i elektronika, ew. gitara akustyczna. Ale brzmi to bardzo przebojowo. Że jednak mamy do czynienia z brzmieniami progresywnymi przekonują nas utwory instrumentalne – tutaj tylko dwa. Pierwszy – „Lucifer” jest bardzo mroczny – smyczki, wpleciona elektronika (pikające dźwięki, synth popowa perkusja), która nabiera konkretnego, marszowego tempa, a odrealniony klimat jest spotęgowany przez nakładające się dźwięki gitary, syntezatorów oraz chóru. Drugim jest „Secret Garden” – bardziej melodyjny, z chwytliwym fortepianowym wstępem, który przejmują smyczki oraz bas, a perkusja zaczyna przyspieszać. I wtedy w połowie pojawia się delikatna gitara i dźwięk takiego jakby przylotu oraz wokaliza, która nadają sielskiego klimatu, nakręconego przez klawisze, gitarę i perkusję.
Piosenki są tutaj naprawdę przednie. „You Lie Down with Dogs” troszkę przypomina (konstrukcją i tempem) „What Goes Up…” z poprzedniej płyty, tylko jest szybsze i żwawsze (gitarka pod koniec też gra żwawiej). Podobną dynamikę ma „I’d Rather Be a Man” z pulsującymi klawiszami, a linia melodyjna zgrana jest z gitarą elektryczną (w ostatniej minucie klawisze z fortepianem ładnie „płyną”). Wyciszeniem i spokojem (choć trochę patetycznym) jest „You Won’t Be There” (dęciaki smyczki z orkiestry robią swoje), którą kończy dźwięk nakręcania. „Winding Me Up” zaczyna się pozytywkową melodyjką, która nakręca całą kompozycję (wybijają się flety i gitara elektryczna). Elektronika zaś nakręca „Dammed If I Do”. Po zapętlonym początku mamy opadające smyczki, świetny riff w połowie i popisy orkiestrowe. Zaś na sam koniec dostajemy podniosłe „If I Could Change Your Mind” ze świetnym fortepianem oraz chwytliwym riffem.
A jeśli chodzi o teksty, to niestety nie jest to pochwała kobiecości, wręcz przeciwnie. Kobiety są niewierne, nie kochające (pada fraza: „Dlaczego musisz mnie opuścić jeśli mnie kochasz”), niezdecydowane w sferze uczuciowej, choć pod koniec jest pewna nadzieja na zmianę. Wokaliści (poza Lennym Zalatkiem, Davem Townsendem, Davidem Patonem także Chris Rainbow oraz panie Lesley Duncan i Clare Torry) są naprawdę świetni i naznaczają utwory swoim piętnem.
Przebojowa, dynamiczna, ale jednocześnie bardzo refleksyjna to płyta. To dowód na to, że w lekkiej formie można przekazać poważne treści. Grupa nadal jest w formie.
8/10
Radosław Ostrowski
