

Murphy był wokalista bardzo popularnego zespołu Bauhaus, tworzącego gotyckie brzmienia. Po rozpadzie w 1983 roku, rozpoczął działalność solową i teraz przypomina sobie swoim dziesiątym albumem.
Za produkcję „Liona” odpowiada Martin Glover, basista Killing Joke. I zaczyna się mocnym uderzeniem, bo „Hang Up” ma silną perkusję oraz industrialną elektronikę. A gdy jeszcze wejdzie gitara elektryczna, to petarda gotowa. Wyciszenie na początku „I Am My Own Name” jest złudne, choć dziwacznie brzmiące skrzypce oraz pulsująca elektronika są tylko zasłoną dymną. Mocarny głos Petera oraz bardziej dyskotekowe brzmienie perkusji przerywane „strzałami” gitary robią wielką zadymę. A dalej to jest totalna jazda. Nie brakuje synth popu (szybkie „Low Tar Stars”, spokojniejsze „I’m On Your Side”), wyciszenia (ale tylko w zwrotkach „Compression”, bo refren to power kompletny), ponurego klimatu (pulsujący bas oraz wokalizy w „Holy Crown” plus jeszcze marszowa perkusja i smyczki), szybszego tempa (najkrótsza „Elaiza” przypominająca mocno podrasowane Ultravox) a aranżacje i klimat jest tutaj naprawdę mroczny. Jak choćby w „The Ghost of Shokan Lake”, gdzie sekcja rytmiczna oraz smyczki z gitarą w tle potęgują atmosferę grozy.
A i tak to nie miałoby mocy, gdyby nie silny wokal samego Murphy’ego. Mocny, ekspresyjny i pełen energii, co jak 57-latka jest sporym osiągnięciem. Może czasami jest tu zbyt synth popowo i pojawia się tutaj lekka dyskoteka, to jednak „Lion” posiada bardzo, bardzo gotycki klimat, który pozostaje z nami do samego końca. Czyżby najlepsza płyta Murphy’ego po rozpadzie Bauhausa? Nie zdziwiłbym się, na pewno to bardzo dobry materiał.
8/10
Radosław Ostrowski
