

Trudno jest żyć i tworzyć w cieniu swojego sławnego ojca. Ale Adam Cohen nie przejmuje się tym i do tej pory nagrał już trzy płyty. I parę dni po urodzinach oraz wydaniu płyty swojego ojca, postanowił podzielić się nowym materiałem.
I jest to bardzo delikatna, oszczędna brzmieniowo płyta folkowa. Tak jak jego taty, bez popisywania się, wręcz czasem surowa, trudno ja nazwać za przebojową (pewien potencjał ma tytułowy utwór – pogodny i dość szybki z bogatą aranżacją, jak na taką płytę). Ta oszczędność działa na korzyść, gdyż płyta działa wyciszająco, a proste instrumentarium (gitara akustyczna, perkusja, czasem odezwie się fortepian, smyczki i chórki) wystarczy. A drugą siłą jest wokal Adama, który przypominający tatę z czasów młodości. W zasadzie trudno tu wyróżnić jakikolwiek utwór, co nie znaczy, że się nie wyróżniają (akordeon w „Uniform”, klaskanie w „Love Is” czy pianistyczne „What Kind of Woman”). Po prostu poziom jest dość równy oraz bardzo solidny. Takich spokojnych i refleksyjnych albumów będzie jeszcze sporo, wiadomo dlaczego.
7/10
Radosław Ostrowski
