
Kiedy doszło do rozpadu Oasis, wydawałoby się, że o braciach Gallagher już nie usłyszymy. Liam z resztą chłopaków założył Beady Eye, które kontynuuje ścieżkę Oasis, a Noel założył własny projekt, idąc swoją własną drogą. Po dość ciepło przyjętym debiucie na drugi album trzeba było czekać cztery lata.
I tak jak na poprzednim albumie słychać Noela zaczynającego każdy utwór od liczenia, potrafi zagrać interesujący riff i stworzyć miejscami mocno brudny klimat, podszyty melancholią. Jak w „Riverman” czy bardziej przebojowym „In the Heat of the Moment” z mocnym basem oraz… dzwonami. Facet wie jak zrobić potencjalny przebój, ale jednocześnie stara się, by tekst nie był o pierdołach. Czasami zdarzają się pewne podobieństwa do Oasis (melancholijne „The Girl with X-Ray Eyes” z Hammondami czy brudniejsze „Look All the Doors” z psychodelicznymi – troszkę – riffami), jednak Gallagher robi wszystko, by uniknąć monotonii, stąd m.in. pojawienie się dęciaków w „The Right Stuff” czy obecność Johnny’ego Marra w kończącym całość „The Ballad of Mighty I”.
Widać, że Noel lata wysoko i nawet pewne powtórzenia czy inspiracje macierzystą grupą jestem w stanie wybaczyć. Jedno jest pewne, Gallagher trzyma formę oraz fason, a słuchanie go sprawia naprawdę wielką frajdę. Mocny kandydat do płyty roku.
8/10
Radosław Ostrowski
