

Ta dziewczyna (naprawdę nazywa się Marina Diamandis) do tej pory wydała dwie płyty balansuje między indie popem a elektroniką pachnącą nową falą lat 80. Trzecia płyta może być punktem zwrotnym albo rozczarowaniem. Tytuł „FROOT” intryguje, więc co będzie dalej?
Za produkcję odpowiada sama Marina oraz David Kosten znany tez jako Faultline, który współpracował m.in. z Flaming Lips czy Bat for Lashes. I to właśnie z tą ostatnią kojarzy się otwierający całość „Happy” z fortepianowym tłem oraz delikatnym głosem Mariny, który się nawarstwia. Jednak to była tylko zasłona dymna, gdyż tytułowy utwór to elektro pop z ładnie grającymi klawiszami oraz lekko funkową gitara w tle. Jednak album jest bardziej różnorodny niż się to może wydawać. Nie brakuje fragmentów wyciszenia (gitarowy początek „I’m a Ruin”), jednak dominuje tutaj melodyjnie, popowe granie, gdzie melodyka i bogactwo brzmienia nie pogrąża wyciszonego i przestrzennego głosu Mariny. Czasami jest to bardzo delikatnie robione („Gold”) i zachowuje się spójność materiału z różnego rodzaju smaczkami (organy w „Can’t Pin Me Down”, „morskie” dźwięki w łagodnym „Sollitare” czy bardziej rockowe „Better Than That”) i w zasadzie trudno wyróżnić jakikolwiek utwór. Całość jest naprawdę równa, a zmiana brzmieniowa działa tutaj zdecydowanie na plus.
Dwanaście piosenek brzmi bardzo intrygująco i potrafi podziałać na uszy słuchacza. Jest chyba bardziej intymnie, ale nie bez potencjału przebojowego. Więcej niż tylko ładna muzyka.
8/10
Radosław Ostrowski
